Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca.
Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień.
Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę potem Schronisko na Hali Szrenickiej, a jeszcze kilka chwil dalej - na Szrenicy. Mnóstwo wycieczek, gwar, ale udało mi się znaleźć zakątek z dobrym widokiem i zjeść przygotowane rano kanapki. Powędrowawszy dalej zmyliłam drogę, ale szybko wróciłam, dotarłam do Schroniska Pod Łabskim Szczytem, posiliłam się zupą i ciepłym jeszcze ciastem, by wkroczyć na coś o pięknej nazwie "Ścieżkę nad reglami". Ależ mi ona dała w kość! Mam lęk przestrzeni, nie czuję się komfortowo na kamiennych ścieżkach😉, więc było mnóstwo okazji do przekraczania granicy komfortu 😁 Widoki, przyznaję, przepiękne, ale odetchnęłam dopiero, gdy zeszłam z kamieni i weszła na taki szlak, na którym nie było ludzi. Takim też szłam niemalże do samego finału wędrówki, czyli do Samotni.
Obudził mnie hałas wiatru, który jednak na zewnątrz był znacznie mniej uciążliwy, niż mogło się wydawać z zacisza sypialni. Punkt 8 byłam pod Śnieżką i powiem Wam, że gdyby nie dwie przypadkowo spotkane podczas wchodzenia na szczyt osoby, nie wiem, czy bym nie zawróciła. Wsparcie mentalne zdziałało cuda i oto mam - odhaczone, mogę tam już nie wracać😉 Zeszłam czerwonym szlakiem, w deszczu, kolejny raz zmagając się z własnymi ograniczeniami. Karpacz minęłam szybciutko, z dużą ulgą wkraczając za nim na leśne ścieżki (czerwony szlak). Dotarłam do Mysłakowic, uzupełniłam zapasy wody i jedzenia i z przyjemnością zamknęłam się w nieco klaustrofobicznym, ale samodzielnym pokoju w "Agroturystyce pod Śnieżką".
Karpniki, mijane kolejnego dnia, wydawały mi się najdłuższa wsią świata. Znalazłam tam jednak ładna budkę z książkami i wygłaskałam przyjaźnie nastawionego psa. Szwajcarka położona uroczo, już otoczona ludźmi, sprawiła, że po chwili na kawę wyruszyłam dalej w Rudawy, oglądać skały. Gdzieś po drodze rozpadało się rzęsiście, ale uroda lasu i brak ludzi w tymże były ważniejsze🙂 Na spokojnie, obserwując przyrodę, dotarłam do Strużnicy, gdzie z całego serca mogę polecić Agroturystykę Sokoliki.
Kolejnego dnia wyruszyłam na szlak z przekonaniem, że gdzieś na początku dziennej wędrówki spotkam Michała. Nie dogadaliśmy się jednak co do kolejności odwiedzania charakterystycznych punktów na trasie i tym samym rozminęliśmy. Las, cisza, pustka, deszcz towarzyszyły mi przez większość dnia. Spotkałam 2 osoby🙂 Gdy wyszłam na asfalt, by dojść do Schroniska na Przełęczy Okraj mgła zasłaniała wszystko. Złapałam stopa, a panowie zasugerowali, by jeśli już jeść - to po czeskiej stronie. Zielony szlak do Niedamirowa wiódł pasem granicznym. Widziałam nieco tego co przede mną, a wokół białą pustkę. Dostrzegłam jednak sarnę pożywiającą się wśród jagód i borówek, więc spędziłam ze 20 minut podziwiając jej urodę i nie chcąc jej płoszyć. W końcu obydwie ruszyłyśmy, każda w swoją stronę 😉
W nocy lało i była burza. Uznałam zatem rano, że robię dzień na zwiedzanie i zastanawianie się co dalej. Metoda autostopowo- pieszą dotarłam do Sokolca (zwiedzając po drodze Mieroszów - wiecie, że jest nawet kryminał, którego akcja się tam dzieje?) i Sokołowsko. Schronisko Orzeł było ledwie widoczne, znów się rozpadało, a że temperatura powietrza kolejny dzień oscylowała w granicach 10-12 stopni, uznałam, że skoro główną ideą mojego wędrowania jest "poznawanie nowego z przyjemnością", a deszcz, brak widoków i zimno ową przyjemność wykluczają, to pora wracać do domu.
W Karkonosze już raczej nie wrócę, ale kusi mnie, by rozpocząć szlak od Mieroszewa i go skończyć. Pewnie już nie w tym roku, a skoro dużo miejsca w moim sercu zajmują Beskid Żywiecki i Bieszczady, to któż wie kiedy to nastąpi. Cieszę się jednak, że powołanie do istnienia GSS 2.0 zmobilizowało mnie, by wyruszyć w nieznane mi rejony. Dziękuję za wsparcie, rozmowy i życzę, by szlak przyciągał kolejnych chętnych do poznawania dzięki niemu Sudetów.
Komentarze