Jeśli kiedykolwiek trafiliście na książkę, przy czytaniu której co chwila myśleliście "jak ja, to o mnie", to już wiecie jak się czułam podczas lektury książki " Zen wędrowny".
Czytałam ją długo, bo nie mogłam się rozstać. Szkoda mi było dotrzeć do momentu, w którym przewrócę ostatnią stronę i skończę - jak w podróży - wędrowanie wraz z autorem po świecie realnym i duchowym. Te dwa światy, w przekonaniu Christophera Ivesa łączą się i przenikają do naszego życia właśnie podczas niespiesznego poruszania się ścieżkami życia.
Autor obficie sięga do tradycji buddyjskich, choć podkreśla też związki innych religii z mistycyzmem gór. Przybliża to jak łączy się wędrowanie po górach z osiąganiem stanu szczęśliwości i spełnienia. Mówi o tym, co czuje stawiając krok za krokiem po szlaku, ale poświęca uwagę także i temu przedziwnemu stanowi emocjonalnemu, który staje się udziałem tych wszystkich, którzy po dłuższym chodzeniu z plecakiem wracają do domu i przytłacza ich nadmiar. Od prostych porad organizacyjnych, poprzez refleksje związane z bóstwami i ich obecnością w naturze, od socjologicznych uwag, po cytaty z ksiąg nawołujących do poznawania samego siebie w oddaleniu od tego, co rozprasza.
Zauważyłam pewną prawidłowość. Im bardziej zachwyca mnie książka, tym trudniej mi się o niej pisze. Najchętniej cytowałabym ją obficiej niż teraz, bo wiele fraz celuje w emocje i otwiera we mnie poprzymykane drzwi do wspomnień. A jednak - to książka, która w szczególny sposób dotknie tych, którzy rozmiłowali się w chodzeniu i upatrują w nim nie tylko prostego przemieszczania się z punktu A do punktu B, ale też czasu na zajrzenie w głąb siebie.
Taki jest "Zen wędrowny", taki zapadł mi w serce i z takim chcę ruszyć na szlak.
Komentarze