Przyznaję - pierwszej części przygód Finki i Franka słuchałam z mieszanymi uczuciami. Trochę nie podobało mi się to, że dzieci zostały postawione w sytuacjach trudnych, czy nawet granicznych, a wokół nich nie było dorosłych gotowych na to, by brać odpowiedzialność. Na drugą część patrzę jednak zupełnie inaczej.
Burza na Rubieżach to coś, co znają doskonale miłośnicy "dorosłej" prozy Anety Jadowskiej. Młodzi bohaterowie książki nie do końca rozumieją w czym ta burza różni się od innych, ale wraz z całą trupą cyrkową chronią się w niegościnnym miasteczku. Gdy kobieta zabrana przez dziadka z bezdroży, okazuje się zupełnie kimś innym niż pierwotnie deklarowała, a jej nastawienie wobec cyrku jest więcej niż negatywne, zaczynają się dziać złe rzeczy. Tak bardzo złe, że cyrkowcy muszą czym prędzej znaleźć kogoś, kto wesprze niedźwiedzia, dziadka Maszy, by ponownie przybrał ludzka postać.
Ileż tu jest ukrytej pod opowiastka fantasty znaczeń i tropów, ile mądrych sugestii, podpowiedzi budujących pozytywną samoocenę. Szczególnie zapadł mi w pamięć troll Jewgienij, który wraz z przyjaciółmi odwiedza rodzinę. No i teraz sobie to wyobraźcie. Trafiacie do domu, w którym zawsze uważano Was za najsłabszego, najbardziej gapowatego, a o Waszych niepowodzeniach krążą anegdoty. I nagle ktoś obok Was mówi "On jest wyjątkowy i bardzo dla nas cenny", a Wasi krewni patrzą że zdumieniem i niedowierzaniem. A potem dzieje się tak, że doświadczają tego, co w Was wyjątkowe i już nie jesteście tym popychadłem, z którego wciąż się śmiano. Prawdziwe, nie sądzicie?
To tylko jedna ze scen uczącą czytelników dobrych rzeczy i wyposażająca ich we wspierające przekonania. Jeśli chcecie poznać ich więcej, sięgnijcie po "Szczwane sztuczki". A ja wrócę do "Cyrku martwych makabresek" - może teraz wyłapię w nim inne rzeczy?
Komentarze