Czekam na kolejną książkę z Małym Lichem zawsze tak samo niecierpliwie. Biorę ją do ręki i smakuję, by po chwili dać się porwać fabule, biegowi wydarzeń, postaciom i - co istotne - temu co się dzieje z nimi i między nimi. Docieram do ostatniego zdania i mam wrażenie, że wiele ominęłam. I z takim przekonaniem, już nasycona, na spokojnie - zaczynam czytać od nowa...
Bożek jest w klasie czwartej. Wraz z nimi Witek, którego wątpliwą przyjemność miał Bożek widywać także w wakacje (a o tym przeczytacie w tej książce - KLIK) oraz niezawodny, doskonale obojętny na przedziwny stan rodzinno-domowy przyjaciela, Tomek. Klasa czwarta charakteryzuje się także i tym, że uczniowie mają nowych nauczycieli, w tym także wychowawcę. A Cebulon (czyli pan Więch), ku utrapieniu Bożydara, uczy matematyki, z którą chłopiec ma, delikatnie mówiąc, kłopoty.
Nowi nauczyciele, nowe przedmioty i nowe osoby w klasie. A właściwie jedna - Zuzanna Myłka, co do której glutowaty ojciec głównego bohatera ma plany, których nijak nie chce przyjąć do wiadomości jego syn. Zmyłka jest świetnym rozmówcą, doskonałym kompanem, mądrym, ciekawym towarzyszem i nauki, i wydarzeń mniej z nauką związanych.
Marta Kisiel pokazuje nam ciepły - mimo Kondziowego sarkazmu - dom, dogadujące się dzieciaki, bogactwo relacji ojcowsko-synowskich oraz koleżeńskich. Pokazuje także więzi łączące świat dorosłych ze światem dorosłych nieco mniej, jedność w działaniu i jedną, najważniejszą potrzebę, którą zaspokajać powinni nie tylko bohaterowie powieści - potrzebę rozmawiania. O tym, co miłe i co nie. O tym, co sprawia przyjemność i co uwiera tu i ówdzie. O tym, co cieszy, a co lęka. Rozmowę i otwartość na to, co usłyszymy.
Małe Licho i babskie sprawki, jak każda z wcześniejszych powieści o chłopcu i jego aniele stróżu, przeczytana, zapada we mnie, kiełkuje i się rozwija. A mnie cieszy to, co daje mi ta lektura. Sprawdźcie, czym będzie dla Was, zachęcam!
Komentarze