Przy stole z królem to fascynująca podróż w czasie. Na czterystu dwudziestu stronach Wika Filipowicz opisuje co jadano na monarszych dworach, kiedy i z jakimi obyczajami się owo jedzenie wiązało.
Najbogatsza uczta ślubna średniowieczna trwała sześć dni i sześć nocy, bawiło się na niej 10 tysięcy tysięcy ludzi, a jej koszt wynosiłby dziś około 15 mln euro. Samych jaj do jej przygotowania zużyto 194 tysiące. Bona, podczas pobytu na Podlasiu rozsmakowała się w sękaczu, który i dziś tam kupicie. Surówek nie jadano do XX wieku - przewaga ludzi nad resztą świata zwierząt przejawiała się tym, że ludzie nie muszą jeść surowego. Pewna królowa kazała służbie poprzybijać serwety do ocierania ust do stołu gwoździkami - gdyż goście nabrali niemiłego zwyczaju zabierania owych chust do domów. Jedna z królowych angielskich nie była miłośniczką herbaty, a znacznie ważniejsze w obyczaju five o clock było dla niej ciasto podawane wraz z napojem. Przez długi czas ziemniaki we Francji ceniono za mocno nietrwałe, ale ładne, kwiaty. Dopiero po pewnym czasie zaczęto dostrzegać to, jak ważne są bulwy.
To ułamek tego, co zajdziecie w książce. Ze strony na stronę robiło się ciekawiej, szczegółami miałam ochotę dzielić się na lewo i prawo, bo co i rusz trafiałam na fascynujące informacje.Zwyczaje dworskie, upodobania królowych i królów, wymogi towarzyskie i obyczajowe - to wszystko miało wpływ na to jak jadano, a to jak jadano i co pojawiało się dzięki wielu podróżom na królewskich stołach, miało wpływ na funkcjonowanie monarchów.
Ciekawi mnie jak zbiera się materiały do tego typu książki i jak dużą frajdę sprawia konieczność wyboru treści, które warto zaprezentować czytelnikom. Mam nadzieję, że moja ciekawość zostanie zaspokojona. Jeśli tak się stanie, podzielę się tym z Wami - w dniach między 8 a 15 maja - na firmowym blogu (KLIK)
P.S. Kawa i croissanty, stanowiące dla wielu osób na świecie nieodłączny element poranka, są tu również opisane.
Komentarze