Mimo powszechnie występujących w internetach memów o kotach, które proszą idź już do pracy lub utyskują na stałą obecność ludzi - koty w Kociokwiku nie narzekają. Wiodą sobie życie według rytmu ustalonego przez same siebie, a jedyna zmiana jest taka, że jak kotu się zachce w ciągu dnia przytulić do człowieka, to ma tego człowieka pod łapą i przytulić się może.
Miya poranki zaczyna wcześnie i to od tego, by przeciągnąć się wdzięcznie, podskoczyć i zagadać do człowieka, który ledwie się ocknął i widząc mrok za oknem przymierza się do tego, by z powrotem zasnąć. Później - no bo się przecież nie udało - przygląda się siedząc na krawędzi wanny człowiekowi, który próbuje odgonić sen myjąc twarz. Traci kompletnie zainteresowanie człowiekiem w chwili, w której ten ubiera się i woła psa wychodząc z nim z domu, ale szybciutko z ciekawością powraca, by czekać opierając się o framugę, w chwili, w której człowiek i pies wracają ze spaceru. Mało cierpliwie przeczekuje zdejmowanie butów, kurtki, energicznie zagania człowieka do mycia rąk i prowadzi do kuchni. Jakież jest jej rozczarowanie kiedy człowiek zamiast napełnić kocią miseczkę robi sobie kawę i jak gdyby nigdy nic wraca do łóżka. Gdy jednak człowiek powraca do kuchni, to Miya biegnie pół kroku przed nim zagadując radośnie, a potem wskakuje na miejsce, w którym człowiek ustawia miski do napełnienia, żeby wskazać, że o dobrze, to tu, a w ogóle to ona jest głodna. Bardzo głodna.
Najedzona Miya układa się w plamie słońca na miękkiej wykładzinie, myje się dokładnie i zasypia. Czas na aktywność przyjdzie popołudniu, w chwili, w której zbliżać się będzie popołudniowa pora karmienia. A później będzie czas na bieganie z Kajtkiem, szaleństwa a balkonie i przytulanie do człowieka.
Ronda odkryła ostatnio dla siebie duży wiklinowy kosz, który przez kilka lat służył mi do przywożenia warzyw z targowiska, a gdy ucho mu się urwało (tak - warzywa!), to oddałam go kotom. Gdy śpi w nim kot to albo kota nie widać wcale, albo wystaje ponad krawędź kosza czubek ucha. A, i żeby się w nim zmieścić trzeba się elegancko i ściśle zwinąć w precelek. Zatem Ronda się zwija i śpi. Za to w nocy... No dobrze, nie każdej. Ale są takie noce, kiedy Ronda uświadamia sobie, że w dzień miała za mało człowieka. Jakoś przegapiła ten moment (tzn. sądzę, że ona uznaje, iż to człowiek przegapił) na czułości, przytulanie i zabawę, w związku z tym trzeba ów czas wygospodarować po zmroku. A zacząć można tak koło północy. Drapie w szybę okienną, a gdy wstanę i otworzę, aby wyszła - ucieka. Drapie w drzwi stukając klamką o ścianę. Drapie w drzwi szafy tak intensywnie przesuwając je w tę i z powrotem. Na moje wołanie przybiega i wskakuje na łóżko. Daje się głaskać, krąży i stwarza wrażenie, że za chwilunię, jak jeszcze głasnę raz czy dwa ułoży się koło mnie i zaśniemy spokojnie. I owszem - czasami się tak zdarza. Bywa jednak i tak, że zasypiam w pół gestu, nie mając siły, by doczekać końca spacerów Rondy, a wówczas ona biegnie do drzwi szafy i drapie jeszcze energiczniej. Na szczęście jednak więcej jest nocy, w których Roda wygłaskana porządnie w dzień, wyprzytulana mimo głośnych protestów, układa się w sobie wiadomym miejscu i zasypia, by rano czekać w kuchni na śniadanie.
Kajtek to klasa sama w sobie. Uwielbia spać i choć mawia się, że wszystkie koty lubią tę czynność, to jemu sprawia to wyjątkową przyjemność. Układa się na miękkim, w cieple i spokoju i rozkoszuje się niczym niezmąconym snem. Owszem, czasami przed albo po spaniu podchodzi do Miyi, by ją umyć i dać umyć siebie, ale ie jest to konieczność. Bardzo lubi spać na powietrzu, gdy tylko nie ma silnego wiatru zasypia w jednym z wiklinowych koszy wystawionych na balkon. Lubi też póxnym wieczorem lub wczesnym rankiem (o dobra, przedświtem) wyjść na balkon, przycupnąć obok Amber i nastroszywszy się solidnie obserwować świat z perspektywy. Kajtek jest kotem nawołującym. Spaceruje po mieszkaniu i woła. Nie wiadomo kogo, tak naprawdę. Inne koty, człowieka, kogokolwiek, czy ot tak sobie - ku światu. Lubię Kajtkowy apetyt na życie i jego szalenie solidne podejście do tegoż. Jak się śpi, to się śpi, jak się szaleje, to aż echo się niesie po osiedlu, bo kot z takim impetem wskakuje i zeskakuje z balustrad balkonowych, jak się je, to och... je się ze smakiem, ciapiąc i mlaszcząc i rozglądając czy może ktoś coś zostawił.
Amber chyba najbardziej cieszy się z izolacji i tego, że pracuję zdalnie. Co rano wybieramy się na długi spacer odludnymi ścieżkami. Dzieje się to na tyle wcześnie, byśmy nikogo nie spotykały i żeby jeszcze było przyjemnie (dla niej) chłodno. Spacerujemy, ona węszy, czasami widzimy z oddali sarnę lub (na szczęścia rzadziej) dziki, ale wiecie - przestrzeń, moc doznań węchowych, regularność i człowiek u bogu, to jest to, co pies lubi:) Nasze wyprawy wiążą się z tym, że trzeba w miejsce spaceru dojechać, a potem z niego wrócić i ta część również się Amber bardzo podoba:) Gdyż Amber uwielbia podróżować. Ma w bagażniku wygodny materac, pasy, których nie lubi i które żywiołowo przegryza, ale przede wszystkim liczy się jazda. Po powrocie do domu wypija mnóstwo wody i układa się do snu. Wiosna przyszła a wraz z nią wymiana sierści, zaczynam więc delikatne sesje czesania. Delikatne, bo Amber ma silne poczucie własności swojego ciała i nie zawsze ma ochotę, by je dotykać gdzie indziej niż poza głową. Ale, na szczęście, coraz częściej uznaje, że głaskanie człowieka sprawia jej przyjemność. Dużo czasu (jest w Kociokwiku od 25 lipca) zajęło jej przyjęcie kocich obyczajów. Gdy w kuchni szykuje się jedzenie koty są zawsze obecne, Amber dołączyła do nich dość niedawno. Podobnie jest ze smakołykami podjadanymi do picia kawy - koty zawsze przychodzą sprawdzić, co człowiek je i czy chce się podzielić, Amber podpatrzyła i też zagląda. Co więcej - czasami sama się częstuje jeśli uzna, że to dobre coś o tak pięknym zapachu położone bezpańsko na szafce nocnej jest dla niej. Wszyscy czekamy na noce na tyle ciepłe, by balkon mógł być otwarty przez cały czas. Bo na razie Amber prosi o wyjście na powietrze o 3.47 ;-)
Nusia, jak już wiecie, wymaga pomocy w dbaniu o czystość. Na powyższym zdjęciu jest tuż po kąpieli, rozpuchacona i z wilgotną sierścią oraz - co najważniejsze - obrażona. Urazy jednak nie chowa długo - kompana jest tuż przed kolacją, więc przyjmuje ją jako należny hołd, wybacza zniewagę i tuż po jedzeniu przychodzi się przytulać. Bo też Nusia - większość życia dość zdystansowana - teraz ma bardzo dużą potrzebę bliskości człowieka. Wystarczy usiąść, by natychmiast się pojawiła, wystarczy położyć się z książką i kocykiem - już jest i natychmiast próbuje się pod ów kocyk wkopać, przytulić do człowieczego boku i zasnąć. Stanowi też pełną poświęcenia asystę w kuchni, nie odstępuje na krok, bacznie obserwuje co jest wyciągane z lodówki, czy może otwiera się szafka, w której schowane jest kocie jedzenie. Im Nusia jest starsza (i odnoszę wrażenie, bardziej chora), tym bardziej lgnie do człowieka. Wciąż ma w sobie tego dzieciucha, którego wykarmiłam butelką, wciąż jest dla mnie malutkim Nusiem i cieszy mnie jej bliskość. Lubię te momenty, w których spogląda zazdrośnie na Rondę leżącą obok mnie i z moich nóg, na których umościła sobie legowisko, przechodzi w okolice poduszki, by podstawić brzuch do głaskania. Lubie jej mruczenie, senny oddech i moc usypiania.
Zwierzęta w Kociokwiku żyją tak jak wcześniej. To ja, pracując zdalnie, mam tę radość, że będąc w domu mam więcej okazji by być bliżej nich.
Komentarze