Przyznaję - podchodzę sceptycznie do książek, w których narratorem jest zwierzę. Mało komu udaje się napisać tę rolę w sposób, który mnie przekonuje. Ta historia okazała się być jednak miłym zaskoczeniem. Zapewne wpłynął na to fakt, że i u mnie mieszkał niegdyś Lord.
Głównego bohatera poznajemy w chwili, w której jego współmieszkanka i opiekunka rozstaje się z mężczyzną, z którym spędziła pięć lat życia. Chwilę później Alę elektryzuje wiadomość, że zakwalifikowała się do przedziwnego konkursu - wraz z dziewięcioma innymi osobami ma dać się zamknąć w domu zamożnego manszarda i tworzyć (Ala maluje akwarelami) według tematyki jaką ów narzuci. Efektem konkursu ma być wyłonienie spadkobiercy. A wierzcie mi - jest co dziedziczyć.
Obserwowanie ludzkich zachowań z punktu widzenia kota jest przepełnione ironią i cóż - kocim oglądem świata. Dla Lorda są ważniejsze kwestie niż leżący na środku jadalni człowiek z nożem wbitym w ciało, czy przysypana śniegiem, dziwnie powykręcana właścicielka różowej walizki. Z takimi i wieloma innymi ekscentrycznymi zachowaniami ludzi Lord ma styczność i nie zawsze wystarcza mu cierpliwości, by je znosić.
Najnowszą powieść Katarzyny Bereniki Miszczuk czyta się lekko i przyjemnie. I o to chodzi.
P.S. Wspomniany Lord, Lord Biszkopt :)
Komentarze