Nie pamiętam kiedy czytałam książkę tak nietypową, tak angażującą jak najnowsza powieść Marii Dahvana Headley, autorki, której dotychczas nie czytałam.
To opowieść o kobietach. O kobietach i ich synach, odwiecznej roli pramatki i syna, który w pewnym etapie życia potrzebuje wyzwolić się z matczynej opieki.
We wnętrzu góry żyje weteranka wojenna Dana z synkiem, Grenem. U podnóża tej samej góry stoi szklany dom, w którym żyje Willa, żona chirurga plastycznego i matka Dylana, mającego być równie doskonałym i równie wykształconym, jak jego ojciec. I choć te dwa światy pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego poza przestrzenią i powietrzem jakie ją wypełnia, to pewnego razu okazuje się, że Gren i Dylan budują więź, więź jakiej nie pozwolą nikomu zniszczyć.
Każda z kobiet widzi w dziecku drugiej zagrożenie, widzą też zagrożenie w sobie wzajemnie i w tym, czym dysponują. Owszem, Dana ma niewiele, głównie broń, ale jej ciało jest narzędziem, co wyraźnie pokazuje sytuacja z mężem Wilii.
Nad wszystkim, co się wydarza, unosi się głos wszechwiedzących i wszechwidzących, a przedwieczną mądrością, zrozumieniem świata tak wielkim, jakiego nie doznaje nikt inny.
Dziedziczka jeziora to opowieść poza czasem i realnością, mimo, że osadzona w świecie nam znanym. Sposób w jaki autorka prowadzi narrację przenosi nas w inny poziom odbierania literatury i to zaskakuje tak bardzo, że nie sposób porzucić tropienia losów bohaterów. Tropienia i zadawanie sobie pytania - ile zrobimy dla miłości, a ile dla władzy?
Komentarze