Po raz pierwszy od bardzo dawna żałuję, że książkę poznaję uszami, a nie oczami. Zżera mnie ciekawość słów, które Grażyna Plebanek zebrała w tomie Słowa na szczęście i inne nienazwane stany duszy.
Słucha się tego przeuroczo, tym bardziej, że czyta autorka i jako ta, która stworzyła zbór słów, wybrała te a nie inne wedle sobie znanej motywacji, doskonale wie, jak uwypuklić to, co chce pokazać czytelnikom. W tym czytaniu jest miejsca na uśmiech, powagę, żart i ciepło. I mimo tych wszystkich niezaprzeczalnych plusów wynikających ze słuchania Grażyny Plebanek, to byłoby mi jednak łatwiej do pewnych słów wrócić, rozsmakować się nimi ponownie, gdybym miała przed sobą papier.
Bo tak to niestety nie pamiętam jak brzmi słowo o przepięknym znaczeniu, to, które określa rzeczy drobne, które robimy dla innych z miłości. Ta poranna kawa podana do łóżka, pierogi z ulubionym nadzieniem, ciasto drożdżowe tylko z kruszonką, które zawsze na mój przyjazd przygotowuje Mama.
Słucham chyba zanadto nieuważanie, a tej książce (i tej autorce!) uważność się należy. Pewnie posłucham jej raz jeszcze, albo odszukam wersję papierową, by ponapawać się tym, co ominęłam.
Komentarze