Są takie książki, które ze względu na poruszany w nich temat cechuje pewna bariera poznawcza. I takie zjawisko występuje, moim zdaniem, w powieści Spencer Quinn, Po dobrej stronie.
LeAnne Hogan od dziecka umiała dążyć do osiągnięcia celu. Była zdyscyplinowana, nastawiona na ciężką pracę, w wyniku której oczekiwała sukcesu. Z takimi cechami trafiła do wojska, gdzie została doceniona, co oznaczało w efekcie coraz trudniejsze misje i coraz większą odpowiedzialność. Misja w Afganistanie, w przekonaniu Hogan ostatnia ze względu na jej chęć odejścia z wojska, okazała się prawie ostatnią; kobieta wróciła stamtąd okaleczona i ze świadomością śmierci swoich podwładnych.
Obserwujemy żołnierza, który nie pozwala sobie pomóc i sam sobie pomóc nie umie. Obserwujemy kobietę, która nie ma punktu stałego w życiu, nie ma nikogo kto się o nią troszczy i nie ma nikogo, o kogo ona mogłaby się troszczyć. Głowę wypełniają jej myśli, uciekające, niepewne, związane z tym co zrobiła, co zrobić mogła, by ocalić swoich ludzi, ma mętlik czasowy, sytuacyjny, relacyjny.
I choć stworzenie takiej bohaterki i prowadzenie narracji w idealny sposób dopasowanej do jej sytuacji życiowej, pozwoliło stworzyć naprawdę dobrą powieść, to jest ona w pełni zrozumiała tylko przez te osoby, które albo same uczestniczyły w misjach wojskowych, albo wśród najbliższych mają żołnierzy powracających z wojny.
A może się mylę? Sprawdźcie.
Komentarze