Opowiadania Lucii Berlin czytałam zaciekawiona doskonałymi recenzjami. Czytając dostrzegałam w nich świat miniony, ale też przesączony złem, relacjonowanym pozornie niedbałym tonem.
Indianie, którzy opijają świetność, jakiej sami nigdy nie doświadczyli, młodzi migranci wrzuceni w świat kompletnie dla siebie nie zrozumiały, groźny i prowadzący do wypaczenia ich charakterów, dzieci, odczuwające, ze dorośli robią im krzywdę, choć nie do końca świadome tego jaką i zupełnie nie umiejące się przed tą krzywdą bronić, udzie, którzy życie dostrzegają ładnym po wielu kieliszkach alkoholu i równie wielu dawkach narkotyków. Zagubieni, wyobcowani, zmagający z Rzeczywistością, poprzez bierne jej się poddanie.
Nie widzę w tych opowiadaniach nadziei. Nie umiem dostrzec żadnego optymistycznego prądu skłaniającego nas, czytelników, do wyciągnięcia wniosku, że mimo trudnych (tak, to eufemizm) warunków życia, bohaterowie opowiadań Lucii Berlin mają szansę na normalność. Dla mnie pozostają oni na zawsze uwikłani w takie relacje ze światem, które z góry skazują ich na porażkę.
Komentarze
MÓJ BLOG