Już po przeczytaniu kilkunastu stron zaczęłam się zastanawiać, czy lektura tej książki zrobi więcej dobrego niż złego czytelniczkom. Chciałam zrezygnować z lektury, uznałam jednak, że przekonam się, jak bardzo zamysł autorki wpisuje się w obowiązujący - i coraz bardziej potępiany - schemat.
Cztery przyjaciółki. Jedna już zamężna, spodziewa się dziecka, druga właśnie bierze ślub, trzecia dąży ku ołtarzowi mając uroczego mężczyznę obok siebie, a czwarta... No właśnie, czwarta jest nieco nieudana. Solidny związek, jedyny w jej życiu, zawiązała z czekoladą. Dzielnie temuż związkowi kibicuje kanapa, na której Florka zasiada po pracy, by bezrefleksyjnie oglądać seriale, zagryzając a to czekoladką, a to czymś innym słodkim, co jednak w sobie czekoladę posiada. Florka przed samą sobą, a szczególnie w obliczu konieczności wbicia się w piękną suknię na ślub przyjaciółki, przyznaje, ze jest obrzydliwa, gruba, nieatrakcyjna i w ogóle wstrętna. Przyznaje i refleksje zagryza czekoladą. Przyjaciółki widzą męki dziewczyny i postanawiają jej pomóc. Wykupują jej wczasy odchudzające, II stopnia, dla zaawansowanych, pełne treningów, a wiedząc, że jej aktywność fizyczna ogranicza się do docierania do pracy oraz wstawania z kanapy, chcą przed nią ukryć, gdzie ją wysyłają. Upijają Florkę, a gdy ta - pijana, z rozmazanym makijażem i gruba (ta informacja powtarza się wciąż i wciąż, na wypadek gdybyśmy chcieli o niej zapomnieć) - podpisuje zgodę na uczestnictwo w miesięcznym turnusie, nie ma już odwrotu. Przyjaciółki wspierają Florkę duchowo i mentalnie, jedna z nich doradza jej podczas kompletowania garderoby (zdradzając nieco przy okazji, że młoda kobieta nosi rozmiar 46).
Florka trafia do miłego ośrodka zlokalizowanego nad morzem. Oburza się na wieść, że domem będzie dzieliła z innymi kobietami. Co więcej - kobietami, które jej zdaniem są szczupłe, wysportowane. Jednak jej oburzenie sięga zenitu, gdy okazuje się, że ma udać się do gabinetu lekarskiego, gdzie proszona jest o rozebranie się i zostaje zważona (79 kg), zmierzona i sfotografowana. Później było już tylko gorzej - Florka dowiedziała się, że ma trenera, a plan dnia zakłada pierwszy trening o 6.30, i dwa kolejne podczas dnia.Czasu wolnego jak na lekarstwo, zakaz podjadania i posiadania innej żywności niż tej przygotowanej według wskazań dietetyczki przez kucharza (co nie przeszkadza współlokatorkom obsesyjnie trzymających się diet najróżniejszych urozmaicać sobie wieczory pijanym obficie czerwonym winem).
I cóż robi Florka? Codziennie dojada czekoladą z przywiezionych przez siebie zapasów, a gdy te się kończą - zamawia w internecie dostawę kurierską. Przy każdym treningu wykłóca się z trenerem, ze nie będzie, nie umie, nie nadaje się i nie jest tu z własnej woli. Głośny sprzeciw wobec konieczności rozebrania się przed doktorem kompletnie nie pozostaje w kontrze do tego, że dziewczyna chadza na masaże do pobliskiego SPA; wszak tam też się musi rozebrać, ale to nagle przestaje być kłopotliwe...
Pomijam wątek legend nadmorskich (skądinąd ciekawych), choć stał się on elementem łączącym na płaszczyźnie osobistej Florkę i Benona, jej trenera. Na tyle osobistej, by podczas pobytu w bibliotece (szukają legend), w zakurzonym pomieszczeniu z kronikami Mrzeżyna, dochodzi między nimi do zbliżenia. A dochodzi, gdyż... Tak, Florka zaczęła gubić kilogramy i stała się ponętniejsza:
Włożyła sukienkę z sięgającą do kolan z głębokim dekoltem odsłaniającym zarysy piersi. Materiał już jej nie opinał, ale podkreślał kobiecie krągłości. [s.409]
A to tylko 5 kilogramów.
Florka odwiedza Benona w jego domku. Piją alkohol, palą marihuanę, a przy kolejnej wyprawie poza ośrodek Ben proponuje Florce piwo (Czyżby alkohol nie miał kalorii?). Dziewczyna na treningach radzi sobie coraz lepiej, w relacjach trenerem jest coraz śmielsza i błyskawicznie traci kilogramy. Po trzech tygodniach jest ich już mnie o 19 i wówczas właśnie dochodzi do sceny podczas której Benon pozbawił Florkę resztek seksownej bielizny. Wiecie, jeśli ktoś schudł 19 kg, to bielizna, którą nosił przed utratą kilogramów z niego spada. I nie jest seksowna w tym spadaniu. Nawet jeśli jest z koronki. Główna bohaterka chudnie 24 kg w miesiąc. A wizyty u lekarza to nadal tylko ważenie, mierzenie i robienie zdjęć. Czy tak szybka utrata wagi nie jest przypadkiem szkodliwa?
Końcówka książki to wachlarz absurdów.
Ta jedna miłość to zła książka. Pokazuje kompletny brak samoakceptacji głównej bohaterki, która - gdy się ją przymusi, bo sama jest bezwolna - odradza się jako szczupła, pełna seksu, odwagi do zdobywania świata kobieta. O jej wartości świadczą kilogramy, a tym, kto ocenia czy jest godna uwagi, czy też ulegając przyjemnościom, godna potępienia - jest mężczyzna. Bez niego, swojego obrazu w jego oczach Florka wie o sobie tylko tyle, że jest nieudacznicą.
Komentarze
zgadzam się - lektura tej książki to prosta droga do kompleksów.