Mija miesiąc od dnia, w którym na parkingu w Częstochowie, odebrałam psa. Energicznego, zaciekawionego, z wyłażącą sierścią, pobudzonego. Do psa dostałam też prawie pustą książeczkę, bo schronisko - mimo, że obiecało Fundacji nieco inne rzeczy - obietnic niekoniecznie dotrzymało. Wróciliśmy do siebie i prosto z auta poszliśmy na spacer.
Pierwsze dni upłynęły nam, a to na głaskaniu i przymilaniu się, a to na warczeniu, gdy próbowałam odebrać psu najważniejszą - jego zdaniem - zdobycz, czyli np. saszetkę po kocim jedzeniu. Na koty nie warczał, nie wykazywał zainteresowania i nawet, gdy Nusia wyrażała swoje oburzenie, to odsuwał się i odchodził.
Zabierałam go do pracy. W pierwszy dzień 95% czasu krążył w kółko. U PanDoktora krążył. W domu krążył. Ale trzeciego dnia wspólnego pobytu w biurze położył się w wygodnym miejscu i spał. Coraz częściej chodził w koło tylko jakby szukając wygodnej pozycji do tego, by się ułożyć, a nie by być w gotowości, pełen zdenerwowania.
Gdy nadszedł dzień umówionej wizyty u psiego fryzjera, zostałam zaskoczona. Pies, mimo pobytu w schronisku, nie został wykastrowany. Ale to był tylko początek niespodzianek;-)
Nasza codzienność układała się coraz lepiej. Urządzaliśmy sobie długie spacery, wypracowaliśmy plan dnia uwzględniający moje wyjście do pracy i przynoszenie psu (który nic nie zniszczył) nagrody. Na zaplanowany wcześniej wyjazd w góry było za szybko, ale zaczął mi świtać pomysł na kilkudniowy wyjazd do Mamy.
Zaraz po przyjeździe Baloo zrobiliśmy badanie krwi, kontrolnie. Ich wyniki wskazywały na to, że konieczna jest antybiotykoterapia. Po jej zakończeniu powtórzyliśmy badanie i wyszło, że psisko ma w sobie dirofilaria repens. Tuż przed wyjazdem na Mazury podałam pierwszą dawkę leku, zapakowałam psa do auta i wyruszyliśmy.
Chodziliśmy dużo. Baloo korzystał z możliwości moczenia łapek w rzece i jeziorze. Spotykaliśmy robale, zające, żurawie. Z Kawką zapoznawał się ostrożnie, z Wojtkiem niemalże natychmiast się polubili. Królikiem zainteresował się bardzo, więc uszatek zamieszkał na czas naszego pobytu w innym miejscu. Pies spał koło huśtawki, na której piłyśmy kawę, w wydrążonej przez siebie jamie, rozsmakowywał w kości otrzymanej od Pani, próbował razem z nami lodów mandarynkowych, zaglądał ciekawsko do piwnicy, a noce spędzał na dywaniku przy łóżku Pani.
Bo Pani przecież jest w tym domu najważniejsza.
Gdy wróciliśmy do siebie, odespaliśmy całonocną podróż i poszliśmy na spacer, a wówczas okazało się, że psu nogi odmawiają posłuszeństwa. I właściwie od tygodnia jest tak, że gdy dostaje leki to chodzi nieco pewniej, gdy ich nie dostaje - nogi sztywnieją, drżą,a spacer wokół bloku jest idealnie dopasowany do psich możliwości. Stąd też od dziś będzie przyjmował leki codziennie.
Baloo to przekochany pies. Lubi być z człowiekiem, szuka kontaktu, czasami podczas spacerów zaczepia do zabawy. Chętnie wpatruje się w jedzącego człowieka, próbując wyżebrać coś dla siebie. Nie oponuje, gdy wchodzę do jego legowiska, siadam przy nim i głaszczę, czeszę, szepczę miłe słowa. Dzieci kocha i z przyjemnością się z nimi wita. Do wszystkich psów macha z daleka ogonem, a jeśli jakiś nie odpowie równie sympatycznie, odwraca wzrok i nie szuka zaczepki.
* * *
Lord, po pewnych początkowych niesnaskach z rezydentem, coraz mocniej zawłaszcza domową przestrzeń. Owszem - Wacław wciąż prycha i wyraża swój brak aprobaty na panoszenie się Lorda po domowych zakątkach, ale jest coraz lepiej. Dla mnie ważne jest to, że rodzina adopcyjna się nie poddaje; wsparli koty odpowiednią karmą, feromonami i cierpliwie czekają na osiągnięcie porozumienia.
Lulu, ważąca już - uwaga - ponad pół kilograma, jest kocięciem bardzo aktywnym. Oraz obdarzonym solidnym apatytem. Ronda, do której Lulu dołączyła, ją zaakceptowała i choć nie pucuje młodszej koleżanki, to bawią się razem, szaleją po całym domu, a wieczorem na wyścigi pakują się do łóżka, żeby spać ze swoim człowiekiem. Ostatnio Lulu zrobiła sobie krzywdę i przez kilka dni musiała mieć unieruchomioną łapkę, ale na szczęście - wszystko skończyło się dobrze.
Bycie Domem Tymczasowym ma swoje blaski i cienie. Czasami trudno jest zachować dystans wobec zwierzęcia i jego problemów, czasami - mimo, że zwierzę pójdzie na swoje - wciąż się łaknie z nim kontaktu i chce się wiedzieć co się z nim dzieje. Bywa i tak, że świadomość bycia Domem Tymczasowym pozwala okiełznać emocje i podejść do powierzonego zwierzaka z troską, ale bez zaangażowania, które - gdy nadchodzi pora rozstania - wybija człowieka z rytmu życia i sprawia, że jest nieszczęśliwy. A czasami, to trudne, bardzo trudne...
Komentarze
W niedzielę powiększyłam swoje stado o jedno małe nieszczęście. Chociaż nieszczęście nie wydaje się szczególnie nieszczęśliwe po miesiącu pobytu w swoim DT. Ale mnie, przyzwyczajonej do wypasionych rasowców, wydaje się strasznie mała i chuda...
Świechna,
ja też się przyzwyczajam. I gdy oddaję jest mi smutno. Próbuję to racjonalizować, ale nie zawsze przekonuję samą siebie:) Jednak widok kota czy psa szczęśliwego w swoim własnym domu wynagradza wszystko.
Moreni,
na tymczasie:)
Pokaż gdzieś te swoje szczęście:)
Jardian,
przedziwne jest to, ze ludzie mają tendencję do dzielenia na tych, którzy kochają psy i na tych, którzy koty. Jakby nie można było wszystkich;)
:)