Lubię opowieści Michaela Morpurgo. Lubię, ale rzadko po nie sięgam. Czemu? W każdej z nich występują zwierzęta i większość z nich podkreśla nasze, ludzkie okrucieństwo wobec zwierząt. I choć wiem, że takie książki są potrzebne, że jeśli dzieciom nie będziemy wpajać postaw opiekuńczych i odpowiedzialnych wobec czworonogów, to takie akty będą się zdarzać wciąż i wciąż, to lektura powieści Morpurgo zbyt wiele mnie kosztuje.
Pewien mały chłopiec, Bertie, wychowywał się na olbrzymiej, ogrodzonej ściśle, afrykańskiej farmie. Zza siatki obserwował wodopój i przychodzące do niego zwierzęta. Ujrzawszy białe lwiątko zachwycił się nim; nie wiedział jeszcze wówczas, że wkrótce myśliwi upolują lwicę opiekującym się jego ulubieńcem, a on - mały biały lew - trafi do domu Bertiego.
Historię Bertiego i Białego Księcia poznajemy z narracji żony Bertiego. Opowiada ona o tej niezwykłej przyjaźni dziesięcioletniemu chłopcu, który - tak jak niegdyś jej mąż - uciekł ze szkoły z internatem.
W niewielkiej książce splatają się przejmujące, nieprawdopodobne wątki. A jednak, jak zapewnia we wstępie pisanym 1996 roku Michael Morpurgo, najważniejsze elementy historii znajdują swoje odzwierciedlenie w realnych sytuacjach.
Komentarze