Od ostatniego wpisu minęło sporo czasu. A ja - mimo, że nie piszę - wciąż czytam, słucham, a nawet oglądam. Postanowiłam zgromadzić w jednym miejscu okładki/plakaty tego, co towarzyszyło mi w lutym. Zgromadziłam, popatrzyłam i uznałam, że nie będę oszukiwała ani sobie, ani tym bardziej Was, łudząc, że jestem w stanie każdemu utworowi poświęcić osobny wpis. Poczynię zatem wpis zbiorczy, z kolejnością przypadkową.
Abrahamem J. Heshelem zafascynowałam się już czas jakiś temu. Odnajduję w czytaniu jego pism wyjątkowy spokój, melodię, bliskość, której nie rozumiem, ale z której czerpię. Wśród książek przygotowywanych w pracy do zasobów antykwarycznych znalazłam "Pańską jest ziemię", pożyczyłam i rozsmakowywałam się w tej niewielkiej rozmiarowo, ale głębokiej treścią, książce przez kilka dni.
Gdy zaczęłam czytać książkę Waldemara Wolańskiego pomyślałam, że jest odważny, bo pisanie o hodowli psów w czasach, w których co chwila z mediów dowiadujemy się o tym, że coś co miało być troskliwą opieką nad kochanymi zwierzakami, jest miejscem, w którym liczy się zysk i niewielkie koszty utrzymania suk rodzących co i rusz kolejne szczenięta, jest ryzykowne. Wątek opowieści o sznaucerce miał jednak jedynie zawiązać się w hodowli - Szara Mysza - określana przez kolejnych właścicieli rozmaitymi imionami, wędrowała od domu do domu, od człowieka do człowieka, by wreszcie trafić na ten Dom i tych Ludzi. Wzruszające i oczywiście sprowokowało mnie do łez.
Tu też płakałam, ale jak się domyślacie - ze śmiechu. "Do trzech razy Natalie" wydaje się być książką napisaną raczej z potrzeby zaspokojenia potrzeb czytelników niż Autorki. Na szczęście, ta ostatnia, jak zwykle doskonale radzi sobie z opowieścią o pięciu siostrach noszących to samo imię i nazwisko. Siostry zmęczone różnymi perypetiami życiowymi postanawiają wyruszyć na wakacje. Dzieci jednej z nich (które to dzieci zdecydowanie urosły w tej książce na bohaterów pierwszoplanowych i aż chcę się proszalnie zwrócić do Olgi Rudnickiej, żeby popełniła teraz książkę o upiornych Anielce i Przemku) pozostawiają z swoimi partnerami życiowymi i wyruszają nad morze.
Cóż, nie dla fabuły kryminalnej czytałam tę powieść, a raczej dla rozrywki. Podobnie, jak po to by się pośmiać, sięgnęłam po pierwszy tom historii Sucharskich, czyli po "Natalii 5".
Zmiana kodu medialnego i nastroju. Film "Snajper" (zrealizowany na podstawie książki) opowiada historię mężczyzny, który pojechał na wojnę w Iraku. Uczestniczył w walkach podczas czterech zmian. Obserwujemy go zarówno wśród innych żołnierzy, w chwilach relaksu oraz w chwilach maksymalnego skupienia na zadaniu, czyli podczas zabijania wrogów. I jednocześnie patrzymy jak Kyle się zmienia, jak owe zmiany zauważa jego żona i dostrzegamy jej ból; mężczyzna, który odwiedza ją pomiędzy kolejnymi etapami wojny coraz mniej przypomina mężczyznę, za którego wyszła za mąż.
Kolejny doskonały film Clinta Estwooda, kolejny tak dojmująco pokazujący ludzkie emocje w zderzeniu z sytuacją graniczną.
Gdy oglądałam "Snajpera" przypomniała mi się zasłyszana przypadkiem rozmowa dwóch kobiet. Działo się to w mieście, w którym była duża jednostka wojskowa, a pracujący tam żołnierze stawali przed nieoficjalnym wyborem - wyjazd na wojnę albo dokładne rozważenie sensu zatrudnienia tego żołnierza przy najbliższym terminie kończącego się kontraktu. I tam, pewnego dnia usłyszałam jedną panią mówiącą do drugiej: "- Powiedziałam mu, że musi jechać, bo przecież jak nie pojedzie, to my się niczego nigdy nie dorobimy".
Pozostając w klimacie wojny... Oblężone Sarajewo niczym nie przypominało miasta pełnego turystów, wielokulturowego tygla przepełnionego radością płynącą z dobrej zabawy. To było miasto, w którym przyniesienie wody zamieniało się w tor przeszkód, gdzie przegrana oznaczała śmierć. Miasto, w którym droga do pracy wymagała sprężystych nóg i umiejętności sprawnego biegania. Miasto, w którym zawodnicy drużyny strzeleckiej stawali się snajperami bez względu na płeć. Miasto, w którym w każdej chwili można było zginąć. Także podczas stania w kolejce po chleb...
Największe wrażenie zrobiła na mnie konstatacja Dragana, ponad sześćdziesięcioletniego mężczyzny, który żonę i syna w pierwszych dniach zagrożenia wysłał do Włoch. Dragan marzy o tym, by dołączyć do bliskich i uświadamia sobie, że zaledwie 500 km od miejsca, w którym żyje nikt do nikogo nie strzela, a jedząc kolację w restauracji można mieć pewność, że kolejnego wieczoru będzie można zjeść podobną do niej, obfitą i smaczną, i nie martwić się brakiem chleba, wody, prądu. A jednocześnie ów osamotniony mężczyzna wie, że Sarajewo stanowi jego tożsamość, że nigdzie indziej nie byłby sobą.
Marzę o powrocie do Sarajewa. Byłam tam zbyt krótko. A "Wiolonczelistę z Sarajewa" polecam gorąco.
Są takie książki, na które czekam z radosną ekscytacją. Czekam i wiem, że zanurzając się w ich fabule urządzę sobie ucztę. Z takim właśnie nastawieniem czekałam na "Gdzie się cis nad grobem schyla" i wyobraźcie sobie, jak bardzo czułam się rozczarowana, gdy poczułam, że coś nie zaskoczyło, że przewracam kolejne kartki powieści, ale kompletnie nie czuję zainteresowania słowami jakie z nich czytam, że w zasadzie to nie obchodzi mnie co i dlaczego robi Flawia. Książka wróciła do biblioteki, a ja pozostałam ze smutkiem.
Zupełną zmianę klimatu zawdzięczamy "Hitch'owi". Film opowiadający o tym, jak trudno mężczyznom znaleźć właściwy klucz do kobiecych dusz. Jesteśmy kapryśne, nieprzewidywalne, rozhuśtane nastrojowo, a jednocześnie pewne siebie, dumne, przekonane o własnej słuszności. No i potrzebujemy opiekuńczego mężczyzny. Will Smith wcielający się w rolę konsultanta ds. kobiet wypada naprawdę uroczo, a film jest miłym pretekstem do rozmowy o kobietach i mężczyznach.
Czytałam mnóstwo dobrych opinii na temat książek Aaronovitcha i zapragnęłam przekonać się o co tyle szumu. Pomysł na zawiązanie intrygi powieściowej miał autor udany - młody policjant dostrzega ducha i czas jakiś później okazuje się, że jest predestynowany do pracy w nieco tajemniczym, bo magicznym, oddziale policji. A na ten oddział składa się on i jego szef. Były chwile, w których akcja mnie pochłaniała, ale i były takie, przez które brnęłam z nadzieją na to, że wkrótce zacznie się coś dziać. Dla mnie plusem obydwu powieści były rzeki i legendy z nimi związane oraz sam Londyn. "Rzeki Londynu" i "Księżyc nad Soho" to bodajże pierwsze z czytanych przeze mnie książek, podczas lektury których tak mocno poczułam chęć odwiedzenia Londynu.
Najnowsza powieść Kazimierza Szymeczko burzy schematy. "Tetrus" opowiada o chłopaku, który ulega wypadkowi komunikacyjnemu. W szpitalu marzy o popełnieniu samobójstwa, ale jak się zabić, gdy się jest bezwładnym? Za jakiś czas Michał trafia do Ośrodka, w którym przechodzi kolejno falę buntu, zaprzeczenia, obrzydzenia, aby później zacząć się fascynować, naśladować i podejmować próby. To co Nielatowi wydaje się nieosiągalne - czyli własny samochód, praca - okazuje się być w zasięgu ręki. Trzeba się tylko nauczyć nią posługiwać, podobnie jak trzeba nauczyć się wielu, wielu innych rzeczy. Michał musi opanować proste, codzienne czynności, a podczas ich uczenia się odkrywa w sobie determinację o jaką się nie podejrzewał. Doskonale stworzone tło powieściowe, sylwetki mężczyzn żyjących w przyjaźni nacechowanej pewną hierarchicznością, gotowych dzielić się doświadczeniem, gdy ten z którym chcą się dzielić jest gotów przyjąć ich uwagi, tworzą niepowtarzalny klimat powieści.
Historia Max Factora jest książką, którą obiecałam sobie przeczytać w ramach wyzwania 12 książek na 2015 rok. Cieszę się, że włączyłam w te dwanaście książek właśnie tę - dzięki niej wiem, kim jest ów Max Factor, którego nazwisko widniało na pierwszym w moim życiu tuszu do rzęs.
Fred E. Basten w sprawny sposób opisał początki i przebieg kariery Maksymiliana Faktorowicza. Portretując olbrzymią dziś firmę kosmetyczną u jej zarania sportretował także człowieka, który firmował ją swoją twarzą, który dzięki niezawodności, pasji, zaangażowaniu stworzył potęgę stojącą za kobiecą urodą. Fascynujące...
Czasami, czytając książki wydawane przez Poradnię K myślę, że są za szybcy, że ich książki nie mając mocy tworzenia trendów, a jednocześnie trendy wyprzedzają. Książka Michaela Pollana wydana kilka lat temu przeszła, w moim odczuciu, bez większego echa. A szkoda... I dlatego, mimo, że już raz o niej pisałam, postanowiłam do niej wrócić, odświeżyć ją sobie i zastanowić się, czy nie straciła na mocy. Zapewniam - nie straciła :-) Autor, w krótkich tekstach pisze o najważniejszych sprawach dla jedzenia. O tym, że mamy jeść jedzenie, że coś co składa się głównie z rzeczy, których nazwy nikt nie potrafi wymówić, jedzeniem nie jest. Zwraca uwagę na sezonowość i ostrzega przed jedzeniem rzeczy, które się nie potrafią porządnie zepsuć. Warto sięgnąć i zweryfikować pod wpływem lektury zawartość swojej lodówki.
Harry Potter, to jak się zapewne domyślacie, kolejna książka z tych, które postanowiłam sobie przypomnieć. O ile pierwsze trzy tomy powieści o młodym czarodzieju zapamiętały mi się dość dobrze, tak w przypadku czwartego i piątego w mojej pamięci były spore luki. Głos Piotra Fronczewskiego tak silnie związał mi się z książkami J.K. Rowling, że gdy usłyszałam na początku "Czary Ognia" Wiktora Zborowskiego sprawdziłam, czy istnieją dwie wersje lektorskie.
* * *
Jestem w połowie pisania. Przed nami jeszcze jeden film, jeden audiobook, coś fantastycznego, coś młodzieżowego, jakiś czytelniczy niewypał. Ale o tym wszystkim kiedy indziej...
Komentarze
Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę, że na końcu filmu leciały prawdziwe ujęcia z konwoju...
Tak - dostrzegłam zdjęcia prawdziwe, zarówno te z konwoju, jak i te przedstawiające Kyle'a z żoną.
Dragonfly,
bo on nie robi tego z zabawy, czy dla własnej chorej przyjemności - on to robi dla Ojczyzny. A poza tym, dla mnie nie tyle był to film o bohaterze, ile o traumie wojny i tym jak trudno jednostkom sobie z nią poradzić.