Wydane przez
Wydawnictwo Trio
Dwadzieścia jeden historii zebranych w jednym tomie. Historii nie byle jakich, bo opowiadających o tym jak radykalna zmiana sposobu życia może uszczęśliwić człowieka.
Bohaterowie opowieści zgromadzonych przez Annę Kamińską porzucili wielkie miasta na rzecz oddalonych od ludzkich siedzib podupadłych chałup, gdzieś na głębokiej prowincji. Własnymi dłońmi, nierzadko o chłodzie i głodzie remontowali swoje nowe domy, by w nich zamieszkać, a potem - jakby zupełnie od niechcenia w swoim domu stworzyć stadninę, pensjonat, obóz dla młodzieży, schronisko, karczmę. To piękne opowieści, tchnące nadzieją, uwypuklające te elementy z życia rozmówców Autorki, które wydają się być kamykami na drodze do szczęścia. Aja nie mogę się pozbyć wątpliwości... Czy wobec szalejącej w Polsce machiny urzędniczo-prawnej można po prostu otworzyć "agroturystykę" i karmić gości przetworami bez atestów sanepidu i innych firm? Czy ludzie, którzy przyjechali z dużych europejskich miast mają w sobie determinację pozwalającą im na zaszycie się w zasypanych śniegiem prowincji i zerwanie niemalże wszystkich kontaktów ze światem?
Chyba najbardziej uderzyła mnie opowieść o Korabiewicach, o schronisku, w którym - gdy powstawał reportaż - mieszkało 600 psów, 80 kotów, 19 koni, 5 niedźwiedzi brunatnych i wilczyca. Dziś, z przyczyn jakie znajdziecie w artykule, zwierzętami w Korabiewic zajmuje się Fundacja Viva!
Nie wiem, czy wszyscy Miastowi to pozytywne postacie.
Komentarze