Niezbyt często piszę o filmach, bo choć je czasami oglądam to rzadko trafiam na taki, który budzi we mnie chęć podzielenia się emocjami jakie wywołał.
"Wszystkie odloty Cheyenne'a" to film - niespodzianka. Doskonała rola Seana Penna potwierdza klasę tego aktora. Frances McDormand w roli żony, która od trzydziestu pięciu lat kocha swojego męża, która troszczy się o niego i wspiera nieco rozchwianą psychikę, porywa serce.
Cheyenne to gwiazdor rocka. O wielu lat nie występuje, nie lata samolotem, nie odwiedza ojca, żyje w oddaleniu od ludzi. Ma jednak niesamowitą zdolność zdobywania zaufania - ludzie zwierzają się mu, opowiadają o intymnych sprawach, mówią z nim o rzeczach oczywistych w sposób nieoczywisty.
Jeden z dialogów, który pokazuje jakie rozmowy bohater prowadził ze spotykanymi osobami brzmi:
- Co robiłeś w moim wieku?
- Wciągałem heroinę.
- A w żyłę brałeś?
- Nie. Boję się igieł.
Film trwa prawie dwie godziny. Dwie godziny, podczas których nawet do głowy nie przyszło mi, że jest mi niewygodnie, że chce mi się pić, że... Cokolwiek...
Cheyenne wędruje przez Stany Zjednoczone szukając nazisty, który skrzywdził jego ojca. Wędruje, a widzowie wraz z nim. I trudno jest oderwać się od tej wędrówki. Ona trwa mimo, że film już się skończył.
Komentarze
Ostatnio oglądnęłam w telewizji "Tłumaczkę". Warto było dla niego i Nicole Kidman.
w takiej roli jeszcze go nie widziałam
a podobno to najzabawniejsza jego rola, sprawdze :)
moim zdaniem tej roli nie można rozpatrywać w kategorii zabawności.
Niestety u nas jeszcze nie ma w kinach i w najbliższym czasie się nie zanosi :(