Miałam dziś przyjemność uczestniczyć w uroczystości nadania honorowego doktoratu Uniwersytetu Śląskiego Sławomirowi Mrożkowi. Wydarzenie odbywało się w Teatrze Śląskim. Wraz z licznie zgromadzonymi gośćmi wysłuchałam laudacji, aktu nadania doktoratu i wszelkich innych przemówień. Pierwszy raz miałam okazję uczestniczyć w takiej uroczystości, więc przyznam się, że byłam poruszona atmosferą wydarzenia. Wzbudziło ono we mnie pewne przemyślenia. Mam wrażenie, że pewnych rytuałów, różnego rodzaju podniosłych obyczajów, strzegą już tylko dwie instytucje - Uniwersytet i Kościół. O ile w przypadku tej drugiej instytucji nie należy się martwić o porzucenie troski o rytuały, to w przypadku uniwersytetów podniosłość zestawiona z codziennością jest tak okazjonalna, że aż budząca dysonans. Ile razy słuchaliście "Gaudeamus igitur", "Gaude Mater Polonia"? Ile razy widzieliście rektora w gronostajach i skórzanych rękawicach? Rytuały bez idącego za nimi znaczenia są tylko pustymi gestami. Czy uniwersytety współcześnie dają jeszcze radę wypełniać owe gesty znaczeniem?
(źródło)
Komentarze
Co do tradycji, to moje liceum każdy apel zaczynało "Gaude Mater Polonia", byłam nawet w chórze szkolnym.
Studia, to obyczajowa katastrofa, w moim przypadku. Nigdy nie widziałam rektora w gronostajach, nie przypominam sobie żadnej wzniosłej chwili, ale to pewnie dlatego, że studiowałam zaocznie i nawet zaocznie odbierałam dyplom. Smutne.