Przejdź do głównej zawartości

Andrzej Lipińskiej. Kalinka.


Wydane przez
Wydawnictwo Dobra Literatura

"Kalinka" to traktat o trudnym uczeniu się życia i samego siebie. O niezgodzie na rzeczywistość, o wielkiej miłości, która Jest. O walce, by każdy dzień móc spędzić z Kalinką.

Ileż par czeka na narodziny dziecka z nadzieją, marzeniami, w myślach kształtując jego świat? Chcieliby, żeby była ładna, by był postawny, by dziecko miało talent muzyczny lub sportowy, by zachwycało wszystkich wokół. Ale czasami jest inaczej... Czasami jest tak jak w przypadku Kalinki:

Jedyny problem stanowiły geny. Coś z nimi było nie tak, nie zgadzał się numer, kolejność na sznurze, czy jakiś inny szczegół. Nie sądziłem dotąd, że szczegóły mogą być aż tak ważne, że mają moc przekreślenia celu, któremu służą, że mogą odebrać człowiekowi część życia, a życiu kawałem człowieka. Ten drobiazg uniemożliwił Kalince poruszanie się, a z czasem także oddychanie.

Codzienność bohatera i jego żony Barki wypełniła się początkowo tylko tym, czy zawsze domy niemowląt. Z biegiem dni jednak do domu trafiało coraz więcej przedmiotów, sprzętów wskazujących, że ich dziecko jest odmienne od innych dzieci. Uderzyło mnie to, że mimo wielu ograniczeń z jakimi przyszło im się spotkać, traktowali swoje dziecko i jego w ich życiu obecność najzupełniej normalnie w odróżnieniu od tych, dla których choroba dziecka jest niejako nakazem zamknięcia się w czterech ścianach domu. Chodzili na spacery, wyjeżdżali w dalekie podróże i tylko czasami przypominali sobie, że niewiele już pozostało im wspólnych dni, że jeśli szacunki lekarzy się sprawdzą, to Kalinka od nich odejdzie w szóstym roku życia.

Narratorem jest mężczyzna, tata Kalinki i to on dokonuje rozliczenia z żałobą po stracie dziecka, on analizuje wspólnie z córką spędzony czas, swoje emocje, myśli, które przepełniały go podczas życia dziewczynki. 

Książkę czytałam długo. Gdy tylko zaczęłam, bałam się ją czytać w chwilach nieważnych, wydawało mi się, że z szacunku do jej treści mogę czytać ją tylko w ciszy i wygodnym fotelu próbując zrozumieć każde słowo. Uświadomiłam sobie jednak, że opowieść Andrzeja Lipińskiego nie ma służyć postawieniu na ołtarzu, ma służyć oczyszczeniu i próbie uświadomienia sobie, co czują rodzice dzieci z wyrokiem śmierci.

Komentarze

Unknown pisze…
Ciężka tematyka, raczej w najbliższym czasie nie będę miał ochoty się z nią zmierzyć.
Evita pisze…
Jak najbardziej coś dla mnie, mam tę książkę na liście, teraz czekam na okazję by ją zdobyć :)
Monika Badowska pisze…
Dr Kohutek,
kiedys spróbuj - warto.

Evita,
powodzenia:-)

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Magdalena Okraska, Nie ma i nie będzie

Z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po tę książkę, bo zanim do mnie dotarła przez sieć przetoczyła się dyskusja zwolenników i przeciwników tego, jak Magdalena Okraska o miastach opuszczonych przez dające zatrudnienie przedsiębiorstwach pisze. A jakie jest moje zdanie? Ta historia to wiele pięćdziesiątek wódki, udek kurczaka, cudzych kołder w cudzych domach (nigdy nie śpię w hotelach, śpię u bohaterów), długich rozmów i krótkich puent. To kilometry pokonane busikami, albumy rodzinne, lokalne biblioteki i lokalne mordownie. Pojechałam do nich i powiedziałam "Opowiedz mi". Tak kończy się jeden z tekstów wprowadzających do rozdziałów poświęconych poszczególnym miastom. Wraz z autorką odwiedzamy Wałbrzych, Włocławek, Będzin, Szczytno i kilka innych miejscowości, których przeszły rozwój osadzony był na istniejącym, prężnie działającym i rozwijającym się przedsiębiorstwie, a które wraz z jego likwidacją podupadły. Magdalena Okraska rozmawia zatem z mieszkańcami i tymi, którzy już owe