Wydane przez
Wydawnictwo Dobra Literatura
"Kalinka" to traktat o trudnym uczeniu się życia i samego siebie. O niezgodzie na rzeczywistość, o wielkiej miłości, która Jest. O walce, by każdy dzień móc spędzić z Kalinką.
Ileż par czeka na narodziny dziecka z nadzieją, marzeniami, w myślach kształtując jego świat? Chcieliby, żeby była ładna, by był postawny, by dziecko miało talent muzyczny lub sportowy, by zachwycało wszystkich wokół. Ale czasami jest inaczej... Czasami jest tak jak w przypadku Kalinki:
Jedyny problem stanowiły geny. Coś z nimi było nie tak, nie zgadzał się numer, kolejność na sznurze, czy jakiś inny szczegół. Nie sądziłem dotąd, że szczegóły mogą być aż tak ważne, że mają moc przekreślenia celu, któremu służą, że mogą odebrać człowiekowi część życia, a życiu kawałem człowieka. Ten drobiazg uniemożliwił Kalince poruszanie się, a z czasem także oddychanie.
Codzienność bohatera i jego żony Barki wypełniła się początkowo tylko tym, czy zawsze domy niemowląt. Z biegiem dni jednak do domu trafiało coraz więcej przedmiotów, sprzętów wskazujących, że ich dziecko jest odmienne od innych dzieci. Uderzyło mnie to, że mimo wielu ograniczeń z jakimi przyszło im się spotkać, traktowali swoje dziecko i jego w ich życiu obecność najzupełniej normalnie w odróżnieniu od tych, dla których choroba dziecka jest niejako nakazem zamknięcia się w czterech ścianach domu. Chodzili na spacery, wyjeżdżali w dalekie podróże i tylko czasami przypominali sobie, że niewiele już pozostało im wspólnych dni, że jeśli szacunki lekarzy się sprawdzą, to Kalinka od nich odejdzie w szóstym roku życia.
Narratorem jest mężczyzna, tata Kalinki i to on dokonuje rozliczenia z żałobą po stracie dziecka, on analizuje wspólnie z córką spędzony czas, swoje emocje, myśli, które przepełniały go podczas życia dziewczynki.
Książkę czytałam długo. Gdy tylko zaczęłam, bałam się ją czytać w chwilach nieważnych, wydawało mi się, że z szacunku do jej treści mogę czytać ją tylko w ciszy i wygodnym fotelu próbując zrozumieć każde słowo. Uświadomiłam sobie jednak, że opowieść Andrzeja Lipińskiego nie ma służyć postawieniu na ołtarzu, ma służyć oczyszczeniu i próbie uświadomienia sobie, co czują rodzice dzieci z wyrokiem śmierci.
Komentarze
kiedys spróbuj - warto.
Evita,
powodzenia:-)