Wydane przez
Wydawnictwo Czarne
W opowiadaniach Sany Krasikov nie ma szczęśliwych zakończeń. Jej bohaterowie to sfrustrowani emigranci, którzy próbują zerwać więzy łączące ich z minionym, ojczyźnianym, życiem, którzy próbują zapomnieć, ze nie urodzili się i nie dorastali w Stanach Zjednoczonych. Przepaść między ich dzieciństwem, a dorosłością nie ma jedynie wymiaru czasowego; to przepaść wynikająca z mentalności, sytuacji politycznej, uwarunkowań społecznych.
Od pewnego czasu myślę intensywnie nad różnicami o jakich piszę wyżej. Kiedy w lutym krążyły po blogach łańcuszki z pytaniami zadano mi pytanie: „Dlaczego zaczęłaś czytać wręcz nałogowo, przecież jest tyle prostszych innych mediów które potrafią przynieść rozrywkę, a nie zajmują tyle przecież cennego czasu?” Uświadomiłam sobie wówczas, że dla mojego pokolenia nie było innych prostszych mediów, którym jako dzieci mogliśmy się oddać. Gdy czytałam książkę o „Tajemnicy człowieka z blizną” myśli o odmiennych doświadczeniach powróciły. Lektura tomu opowiadań „Jeszcze rok” nakłoniła mnie do ponownej zadumy.
Sana Krasikova, urodzona na Ukrainie, wychowana w Gruzji, mieszkająca w USA, pozwala sądzić, że – przynajmniej w pewnej części – nieobce są jej rozterki jakie stają się udziałem bohaterów opowiadań. Bycie emigrantem, oprócz trudności czysto praktycznych, o których także wiele w „Jeszcze rok”, oznacza konieczność niezwykłej elastyczności – trzeba odciąć się od przeszłości, by nie blokowała ona wrastania w społeczność nowej ojczyzny, a jednocześnie nie odcinać się – bo czyż człowiek może być szczęśliwy bez świadomości korzeni?
Zastanawiająca lektura.
Komentarze
Nie można odciąć się od swoich korzeni. Nie jest możliwe takie zasymilowanie, żeby stać się Amerykaninem. Może jedynie jeśli przyjeżdża się tu jako kilkuletnie dziecko. Potem, już zawsze będzie się wyróżniać pod jakimś względem. Po co udawać kogoś innego? Kogoś kim się nie jest i nie stanie się. Życie, doświadczenie - tego nie da się wymazać gumką. Usiłowanie dokonania tego mogą jedynie unieszczęśliwić.
Zawsze śmieszy mnie jak koleżanka na placu zabaw mówi do swoich dzieci po angielsku. Żeby nikt nie wiedział, że jest emigrantką. Tylko, że mówi z takim akcentem i tak kalecząc angielski, że słychać to na kilometr. Ja mówię do mojego dziecka po polsku. Jeśli w rozmowie uczestniczy osoba anglojęzyczna, tłumaczę na angielski to co właśnie powiedziałam.
Oj, rozpisałam się.
Chciałabym tę książkę przeczytać.
Zaglądam tutaj regularnie, traktuję blog Pani jako wskaźnik ciekawej lektury, choć nie mam takiego tempa czytania.
Dziękuję, że prowadz i pani tego bloga (tego bloga?).
Pozdrawiam,
Motylek
mounthood.bloog.pl
dziękuję za uwagi na temat emigracyjnej rzeczywistości. Cieszę się z Pani odwiedzin i dziękuję za dobre słowa:)
Spawdziłam w bibliotece miejskiej - jest ta książka po angielsku oczywiście, więc z przeczytaniem nie będzie problemu!
Pozdrawiam,
Motylek
podzieli się Pani wrażeniami po lekturze?
Staram się jednak wpisywać w komentarzach, że przeczytałam daną książkę, bo właśnie dzięki pani wpisom po nie sięgam. Nie ukrywam, że o większości autorów nigdy nie słyszałam, i pewnie nie usłyszałabym, albo nieprędko, a tak - zawdzięczam pani wspaniałą lekturę.
Motylek
miło mi czytać, że pomagam w docieraniu do wartych uwagi lektur:) A na rosnące stosy chyba nie ma rady - ja też mam wciąż pełno książek "do przeczytania".
Pozdrawiam:)
Motylek