Przejdź do głównej zawartości

Paweł, który bywa Wawrzyńcem


Prowincjonalna Nauczycielka: Proszę przedstawić się Czytelnikom bloga „Z lektur prowincjonalnej nauczycielki…” :)

Paweł Klimczak: Jako Wawrzyniec powinienem odpowiedzieć, że mam cztery i pół roczku, bo tyle istnieje blog, ale pewnie nie o taką odpowiedź chodziło. Porzućmy więc na chwilę Wawrzyńca. Mam na imię Paweł, lat 35. Przeważnie na tych informacjach poprzestaję opowiadając o sobie przy okazji mówienia o blogowaniu, resztę szczegółów uznając za nieistotną. Pisaniem zająłem się, jak już wcześniej wspominałem, pewnego ponurego, jesiennego poranka w 2004 roku, kiedy to zafascynowany szczerą energią płynącą z innych blogów postanowiłem stać się częścią tak zwanej blogosfery.

PN: Pisanie bloga oswaja z byciem ocenianym. Czy jednak były takie recenzje, pozytywne lub negatywne, po wydaniu Pańskiej pierwszej książki, które szczególnie wbiły się Panu w pamięć?

PK: Rzeczywiście pisząc bloga, zwłaszcza takiego, który pojawia się na szczytach rankingów popularności, bądź zdobywa wyróżnienia, trzeba mieć twardy pancerz, bo anonimowych napastników nie brakuje. Bardzo rzadko na blogu spotykałem się z krytyką, która wynikała z jakiejś głębszej analizy, wskazywała na błędy, z krytyką, z którą można było polemizować, lub po prostu zgodzić się i starać się wyeliminować niedoskonałości. Cieszę się, że przytrafiło mi się mieć kilku komentatorów, którzy wytknęli mi pewne błędy i zmusili do przemyślenia i poszukiwania nowych rozwiązań. Bez obiektywnej oceny łatwo zabrnąć w ślepy zaułek, wdzięczny więc jestem tym, którzy postanowili mnie nie głaskać, tylko wstrząsnąć wskazując, że do doskonałości jeszcze daleka droga. Przydają się takie wstrząsy, bo jednak olbrzymia większość komentarzy i maili, to pochwały, często mocno przesadzone, po lekturze których trudno podnosić sobie poprzeczkę, kusi natomiast możliwość odcinania kuponów i schlebiania gustom czytelników. Dlatego też staram się skomplikować nieco fabułę i odchodzić coraz dalej od typowego dla blogów zapisywania codzienności wprowadzając coraz więcej wątków fantastycznych i absurdalnych. Liczę na to, że czytelnicy „kupią” tę konwencję. Od początku istnienia bloga założenie jest jedno: piszę, żeby oderwać się od przyziemnych problemów i pisanie ma sprawiać radość przede wszystkim mi. Jeżeli spodoba się jeszcze komuś, to świetnie.

Nie spotkałem się natomiast ze złymi recenzjami pierwszej książki. Fakt, że nie było ich wiele, ale spodziewałem się spotkać z opinią, że „oto literatura sięgnęła dna, kiedy to każdy internauta może ze swoich notatek uczynić książkę”, jednak jak dotąd żadnych miażdżących recenzji nie znalazłem. Szczerze mówiąc nie czuję się też z tego powodu szczególnie rozczarowany.

PN: W artykule „Książka z bloga” zestawia się Pańskie zapiski z tym, co piszą i wydają inni autorzy – blogerzy. Czy chciałby Pan odnieść się w jakiś sposób do zaproponowanego Panu, we wspomnianym artykule, towarzystwa?

PK: Niestety nie czytałem żadnej z wymienionych w tym artykule, nie wyłączając swojej, którą czytałem ostatnio na etapie korekty, a po wydaniu odłożyłem na półkę, żeby zajrzeć do niej po latach. Poza tym, z kilkoma wyjątkami, zaprzestałem czytania blogów i powróciłem do nałogowego czytania powieści. Jako nastolatek czytałem tony książek, by później zdradzić literaturę na rzecz innych rozrywek. Od kilku lat fakt, że usiłuję wycisnąć coś z klawiatury, spowodował we mnie głód czytania i uczenia się od lepszych, jak powinno się pisać.

Wracając do wymienionych w artykule książek – opisy brzmią zachęcająco, więc jeżeli tylko te książki wpadną mi w ręce, to przeczytam.

PN: W programie Ewy Drzyzgi mówił Pan o sobie jako o Wawrzyńcu,  o swojej Rodzinie – jako o Rodzinie Wawrzyńca. Dlaczego? Co może Wawrzyniec, a czego nie powinien Paweł?

PK: Jak już wcześniej wspominałem, mój blog i książki to nie pamiętniki. Oczywiście 70% Wawrzyńca to ja, ale przerysowany na użytek fabuły, dlatego też, jeżeli zdarza mi się rozmawiać o mnie, jako o bohaterze bloga, to wolę mówić o Wawrzyńcu. Paweł ma w swoim życiu wiele spraw, o których w blogu, czy książkach nie znajdziecie ani słowa, więc wolę oddzielać tę pół-fikcję od rzeczywistości. Inna sprawa, że czytelnikom, z którymi miałem przyjemność się spotkać przez gardło nie chce przejść „Paweł”. W końcu ja też jak widzę na ekranie Mikulskiego, to myślę „Kloss”.

PN: Na ile Pańskie pisanie staje się działaniem medialnym? Co zmieniło w Pańskim pisaniu wydanie książki z tekstami z bloga?

PK: Staram się nie stać się niewolnikiem bloga i traktować go jako przyjemne uzupełnienie życia w „realu”, dlatego też pisanie bloga, czy wydanie książki zmieniło niewiele. Przypuszczam, że gdybym kiedyś nie podjął takiego działania, byłbym dokładnie takim samym człowiekiem, może tylko bardziej sfrustrowanym, ponieważ nienawidzę zasypać z myślą, że dzień przeciekł mi przez palce i nie pozostał po nim żaden ślad. Ciekawe natomiast jest to, że dostaję wiele maili z wyznaniami, ze czytanie bloga czy książki miało wpływ na czyjeś życie, pozwoliło mieć nadzieję na normalne życie, podjąć jakieś ważne decyzje, czy tez jest jedyną okazją do śmiechu w dramatycznej sytuacji. Tego się nie spodziewałem, bo w końcu chodziło mi tylko o to, żeby „porobić sobie jaja” pisząc krótkie opowiadanka, bez żadnej ideologii i zamiaru zmieniania czyjegokolwiek życia.

PN: Co musi mieć wpis na blogu/ fragment książki, by był ciekawy dla czytelników po roku, trzech czy piętnastu latach?

PK: Pojęcia nie mam. Blogi, które przetrwają kilkanaście lub kilkadziesiąt lat z pewnością będą wspaniałym zapisem czasów i mogą wywoływać takie same reakcje, jak oglądane dziś stare kroniki filmowe lub odnaleziona na strychu gazeta. Ja czekam, aż dwoje moich dzieci dorośnie i będę mógł im dać do przeczytania książki, które w dużej mierze są zapisem ich dzieciństwa. Być może największą wartość będą miały za kilkanaście lat blogi pisane przez rodziców dla ich dzieci. Wyobrażam sobie, jakim przeżyciem będzie dla nich ich czytanie, być może będzie też sposobem na przełamanie jakiś barier i zrozumienie siebie nawzajem. Może być ciekawie.

Komentarze

Anonimowy pisze…
Pytania i odpowiedzi całkowicie mnie usatysfakcjonowały.wywiaqd bardzo misię podobał a gdzie został przeprowadzony?pozdrawiam :)
Anonimowy pisze…
Sory, nie na temat: zdjęcie w nagłówku - czy to Twoja "prowincjonalna szkoła";))? No, no, ale kazamaty;). A mówiąc serio: bardzo podoba mi się to zdjęcie. "Tylko gdzie to ejst, no gdzie to jest?" - pytam serio. Dzięki za wywiad z Wawrzyńcem (jak to gdzie przeprowadzony? - w blogosferze:)!). Pozdrawiam
Monika Badowska pisze…
To zamek w Malborku:)))
POzdrawiam:)

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Magdalena Okraska, Nie ma i nie będzie

Z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po tę książkę, bo zanim do mnie dotarła przez sieć przetoczyła się dyskusja zwolenników i przeciwników tego, jak Magdalena Okraska o miastach opuszczonych przez dające zatrudnienie przedsiębiorstwach pisze. A jakie jest moje zdanie? Ta historia to wiele pięćdziesiątek wódki, udek kurczaka, cudzych kołder w cudzych domach (nigdy nie śpię w hotelach, śpię u bohaterów), długich rozmów i krótkich puent. To kilometry pokonane busikami, albumy rodzinne, lokalne biblioteki i lokalne mordownie. Pojechałam do nich i powiedziałam "Opowiedz mi". Tak kończy się jeden z tekstów wprowadzających do rozdziałów poświęconych poszczególnym miastom. Wraz z autorką odwiedzamy Wałbrzych, Włocławek, Będzin, Szczytno i kilka innych miejscowości, których przeszły rozwój osadzony był na istniejącym, prężnie działającym i rozwijającym się przedsiębiorstwie, a które wraz z jego likwidacją podupadły. Magdalena Okraska rozmawia zatem z mieszkańcami i tymi, którzy już owe