Podczas lektury książki Mariusza Czubaja kilkakrotnie myślałam o tym, jak ważne są spotkania z autorami. Jakoś tak, po tym gdy widziałam Czubaja mówiącego, gestykulującego, jego pisanie jest mi odpowiedniejsze.
Oprócz całkiem miłych wrażeń pozalekturowych mam również wrażenia ściśle związane z fabułą książki i równie miłe. Co nie oznacza, że nagle odezwał się we mnie psychotyk i odczuwam niezdrową fascynację stosowaną w Kambodży (i jak się okazuje również w kraju nad Wisłą) metodą pozbawiania wrogów życia. Moje dobre wrażenia kierują się raczej ku kreacji głównego bohatera:)
Rudolf Heinz nie lubi piłki nożnej. Jego ojciec – piłkarz w latach sześćdziesiątych zostawił żonę i syna dla Bundesligi. Rudolf Heinz nie lubił ludzi. W tym przypadku powody są zbyt złożone, by je tu teraz przytaczać (łatwiej przeczytać książkę). Abnegat, mruk to ucieleśnienie dobrego gliny. Dobrego rzecz jasna w sensie zawodowym, a nie towarzyskim. Towarzysko Heinz raczej nie bryluje…
Profiler ze Śląska (ha, mieszka na Tauzenie, w kukurydzy) jest poproszony o pomoc w znalezieniu zabójcy dwóch kleryków żoliborskiego seminarium. Młodzi seminarzyści umarli z braku tlenu, a po śmierci zostali usadzeni na ziemi i ozdobieni różowymi trójkątami i liczbami 21:37.
Autor przywołuje w trakcie wędrówek policjanta znane mi zakamarki, miejsca, które lubię, a jego bohater – mimo pozornej oschłości – jest ok. No, bo przecież jest ze Śląska;)
Zawiła sprawa znajduje dzięki Heinzowi rozwiązanie, a mnie pozostaje czekać na kolejne książki Mariusza Czubaja.
Komentarze
Ja też NIE! Książka jakoś nie dla mnie, fajna okładka i tytuł;)