Przejdź do głównej zawartości

Redliński o U.S.A



(...)
Czy wiesz, że ulubioną książką Lincolna był życiorys prezydenta Washingtona?
– Tak! Pożyczył ją, a potem odpracował trzy dni, żeby mieć ją na własność i czytać w kółko.
– Skoro jesteśmy przy pierwszym prezydencie Ameryki, zaryzykuję, mężu, hipotezę, kiedy i dlaczego powziąłeś swój prezydencki plan.
– Zaryzykuj, żono – zgadza się pan Jakub z mieszaniną ciekawości na czole, a niepokoju w oczach.
– Dwa lata temu – zgaduje żona, śledząc drgnienie po drgnieniu mimikę męża. – Przed egzaminem z obywatelstwa. Pozwól, że poprawię ci poduszkę, abyś miał wygodnie, bo szykuję ci dłuższe opowiadanie.
Mąż, rozczulony troskliwością żony, układa się wygodnie na podwyższonej przez nią poduszce, lecz żona, gdy układa się na lewym boku i podpiera lewą skroń na dłoni i przedramieniu, szykując się do dłuższej narracji, spostrzega na jego obliczu przesuwanie się cienia podejrzliwości.
– Co się stało, mężu? – pyta więc.
– Ejże, żono miła! – mąż na to w rozterce. – Legliśmy w łożu o dziewiętnastej, czas wartko zmierza ku dwudziestej pierwszej, a ty zapowiedziałaś mi przedmowę na wiele kwadransów – czy aby, żono, nie stosujesz podstępu Szeherezady, abym ukojony twoimi baśniami przekroczył północ i usnął, znużony?
Zapomniawszy o celu głównym?
– Ach, mężu! – odpowiada pani Iga z wdziękiem arabskiej księżniczki. – Szeherezada usypiała swego słuchacza baśniami, aby odwlec wykonanie okrutnej egzekucji! Moje położenie jest wręcz przeciwne: mnie wszak czeka wypicie wina rozkoszy z pucharu naszego małżeństwa! A smakowitsze ono będzie od tego szampana, który oto się chłodzi w kryształach lodu. Ale o czym to miałam się wypowiedzieć? – pyta, zakłopotana niepamięcią.
– Obiecałaś zaprezentować mi swoją hipotezę, jak, dlaczego i kiedy powziąłem mój prezydencki plan – podpowiada mąż.
– Otóż stało się to dwa lata temu – ogłasza żona. – Kiedy do egzaminu na obywatelstwo studiowałeś historię USA.
– Ciepło – zachęca mąż. – Proszę o szczegóły.
– Jakubku miły! Tropiąc, jak zawsze, przyczynowość ukrytą, zauważyłeś, że najwięcej, bo aż sześciu z 43 prezydentów nosiło twoje imię. James, czyli Jakub. Ostatni – Jimmy Carter.
– Ciepło, Iguś, proszę więcej.
– I na pewno skonstatowałeś, że najwięcej prezydentów, bo aż sześciu, urodziło się w październiku. A jeden z nich tego samego dnia co ty: trzydziestego.
– Któż taki?
– Następca Washingtona, John Adams.
– I co dalej?
– Pomyślałeś: jaka szkoda, że urodziłem się poza Ameryką i nie mam prawa ubiegać się o prezydenturę, jak John Adams. Ale wczytując się w szczegóły, odkryłeś, że tenże urodzony pod twoją datą John Adams wychował syna, Johna Quincy’ego Adamsa, na prezydenta. I wtedy klepnąłeś się w czoło: Ha! Wprawdzie sam nie mogę być prezydentem, ale mój syn – jeśli urodzi się w Stanach – może!
Mąż aż usiadł. I wytrzeszczywszy oczy z orbit, woła zdumiony:
– Żono! Zaiste, w twych żyłach płynie delficka krew! Ty czytasz myśli swego rozmówcy, jakby drukowały się na czole! Pani Iga uśmiecha się tajemniczo, ma bowiem w zapasie jeszcze jedną ciekawostkę.
– W moim archiwum trzymam pierwszą amerykańską widokówkę od ciebie. Napisałeś: „Kolumb postawił stopę na ziemi amerykańskiej 12 października. Ja też. Ta niezaplanowana zbieżność to nie przypadek (nie ma przypadków!). To znak”.
– Tak napisałem?
– Przynieść?
– Nie trzeba. Potwierdzam. Ale dlaczego patrzysz na mnie z taką troską, żono?
– Patrzę z troską i niepokojem, czy aby nie popadłeś mężu w to, co publicyści nazywają mistycyzmem, lekarze paranoją, a lud prosty bzikiem?
– Żono, oświadczam odpowiedzialnie, że pod spodem tego, co umysły leniwe, niewnikliwe, nazywają przypadkiem, zbiegiem okoliczności lub cudem, działa przyczynowość subtelniejszego rzędu: podprzyczynowość. Na przykład… Jako trzydziestolatek George Washington wypadł z tratwy w odmęty i tonął. Lecz został uratowany. Podczas wojny o niepodległość kule czterokrotnie przedziurawiły jego płaszcz i kapelusz, padły pod nim dwa konie. On – przeżył!
– Opatrzność?
– Hm, określenie tak samo niejasne, jak szczęśliwy zbieg okoliczności. A to: aż trzech spośród pierwszych pięciu prezydentów zmarło czwartego lipca, w Dniu Niepodległości. Z czego dwaj – Jefferson i John Adams – tego samego dnia tego samego roku, dokładnie w pięćdziesiątą rocznicę Deklaracji Niepodległości. A to: spośród dziesięciu prezydentów wybranych w latach 1840–1940 w roku dziesiętnym, czyli zakończonym na zero, aż siedmiu zginęło lub zmarło w trakcie kadencji. A zagadka wiceprezydentów Johnsonów? Gdy wiceprezydentem był Andrew Johnson – zamordowano prezydenta Lincolna. Sto lat później, gdy wiceprezydentem był Lyndon Johnson – zamordowano prezydenta Kennedy’ego. Nie dziwne to?
– Dziwne, mężu.
– A prezydent McKinley i hasło „Poland”. Dzieciństwo spędził przyszły prezydent w mieście Youngs-town w dzielnicy zwanej „Poland”. Potem ukończył szkołę pod nazwą Poland Academy. I co? I zginął od kuli anarchisty Leona Czołgosza, rodem z Poland, czyli z Polski.
– Przyczynowość utajona?
– Oczywiście! A to: w Ameryce prezydent Lincoln wzywa naród do zniesienia niewolnictwa Murzynów, a w tym samym roku w Polsce partia Czerwonych wzywa do zniesienia pańszczyzny chłopów!
– Wystarczy, mężu…
– A zbieżność losów prezydenta Wilsona w Ameryce i Włodzimierza Lenina w Rosji! Pierwszy paraliż Wilsona i pierwszy paraliż Lenina, potem drugi paraliż Wilsona i drugi zamach na Lenina – niemal jednocześnie. Lenin umiera 21 stycznia 1924 roku, Wilson – dwa tygodnie później.
– Stop, mężu! Czy zaprawdę domniemujesz, że dla tak odległych zdarzeń istnieć może jedna przyczyna? Jakieś ukryte prawo Newtona czy Archimedesa?
– Twierdzę, że za każdym niby przypadkiem stoi przyczynowość ukrytego rzędu, którą nauka amerykańska z moim udziałem wcześniej czy później rozszyfruje!
– Ach, parapsychologia i parazytologia! – wzdycha pani Iga. – Numerologia i meteorologia! – Wszystko to za trudne dla mnie. Wprawdzie jestem magister wychowania fizycznego, ale sportowego fizycznego. A nie tego od wektorów i bomby atomowej. Za to mam swój zdrowy babski rozum. Podaj mi swą dłoń, a ja patrząc ci w oczy, oznajmię coś ważnego. Pan Jimmy podaje małżonce swą wykwintną dłoń, a małżonka, ująwszy tę dłoń oburącz i patrząc mu głęboko w jego inteligentne oczy, oznajmia co następuje:
– Rozmawiałam z twoim ojcem.
– Ależ Jagódko! – krzywi się pan Jimmy. – I moi, i twoi rodzice są z innej epoki. Cóż oni nam mogą doradzić!
– Jimmy, nasze dzieci też będą z innej epoki. Inne będą ich marzenia. Inne niż nasze. Tym bardziej że świat będzie inny. Planujesz zdobycie Białego Domu za lat czterdzieści, a za lat czterdzieści może nie będzie ni państw, ni wyborów, ni prezydentów. Rozmawiałam też z moją mamą. Wyjeżdżać do tej Ameryki czy nie.
– I cóż ci doradziła?
– Przecież wiesz.
– Aha! Spytała, czy umiesz liczyć. Ty powiedziałaś: Umiem. A ona odpowiedziała: No to licz, córuś, na siebie.
– No właśnie.
– A ojciec? – Pan Jimmy uśmiecha się kpiąco. – Popykał, podumał, podmuchał, popykał. I z miną mądrali wyrzekł: „Jajko Kolumba”?
– Skąd wiesz?
– Zawsze tak odpowiada. Na każde pytanie.
– A czy wiesz, mężu, co znaczy to powiedzenie?
– Każdy wie.
– Więc co?
– Że nikt nie potrafił postawić na stole jajka. A Kolumb jakoby stuknął czubkiem – i postawił.
– To wszystko?
– Cóż jeszcze?
– Znajomy z kursu językowego objaśnił tak: Nie ma rozwiązań idealnych. Żeby postawić jajko, trzeba uszkodzić skorupkę. Sztuką jest uszkodzenie najmniejsze.
– Hm, hm – chrząka pan Jimmy podejrzliwie. – Znajomy, powiadasz, z kursu językowego?
Lecz żona, zamiast podjąć grę aluzji, zeskakuje nagle z łóżka i uniósłszy ręce w górę, jak medalistka na podium, woła:
– Mam! Mam! Mam!
– Co się stało, żono? – zapytuje pan Jimmy, skonsternowany.
– Dziękuję ci, mężu! – woła pani Iga.
– Za co?
– Za tę wymianę zdań.
– Coś cię olśniło?
– Tak!
– Co?
– Jajko Kolumba!
– A to jakim trybem?
– Że musisz naruszyć skorupkę!
– Skorupkę czego?
Pani Iga najpierw muśnie męża po karku, potem przybliży swe zmysłowe usta do jego skroni, a następnie z wrodzonym wdziękiem wszepnie mu do ucha jednowyrazową odpowiedź: – Konstytucji.
Pan Jimmy zamruga powiekami, zmarszczy czoło i natężywszy umysł, mimo wrodzonej błyskotliwości odpowie bezradnie:
– Pozwól żono, że nie rozumiem.
Pani Iga usiądzie przy nim i ściskając wyrozumiale jego dłoń, wyjaśni cierpliwie:
– Mężu miły. Zamiast inwestować swoje lata, swoją energię i swe nadzieje w urodzenie, wychowanie i wylansowanie dzieci, czyli w przedsięwzięcie mało wykonalne, skoncentruj siły na uchwaleniu poprawki do konstytucji. Że prezydentem może zostać każdy zasłużony Amerykanin – urodzony poza Stanami także. Dzięki takiej poprawce będziesz mógł kandydować ty. Ty! Bez oglądania się na dzieci.
Pan Jimmy siedzi jak rażony piorunem – z jego oczu się świeci, z uszu dymi, włosy mu powstają na głowie niczym indiański pióropusz.
Wreszcie wydaje stęknięcie:
– A cie florek.
Po chwili:
– Na to nie wpadłem.
Wreszcie, zaczerpnąwszy powietrza, wyznaje:
– Radził mi ojciec, kiedy dorastałem: Uważaj synu na blondynki z małym noskiem. Te są najniebezpieczniejsze.
– Mój nosek wcale nie jest taki mały – kokietuje małżonka.
– Mały, Iguś – potwierdza mąż swe wyznanie. – Mały. Niebezpiecznie mały.
– O ile mię pamięć nie myli – kontynuuje swą koncepcję pani Iga – w Kalifornii ktoś próbował wszcząć taką akcję na rzecz Arnolda ES?
– A rzeczywiście! – klepie się w czoło pan Jimmy. – Co za chochlik sprawił, że tego, mimo mego ilorazu Q, nie skojarzyłem! Tak, Arnold ES sprawdził się jako znakomity gubernator Kalifornii i zapewne sprawdziłby się jako prezydent USA. Niestety, nie może kandydować do Białego Domu, albowiem urodził się nie w Stanach, ale gdzieś nad pięknym modrym Dunajem. Ha! Dołączę się do tej akcji, wesprę ją moją energią i pomysłowością i będę kandydował w następnej kadencji po panu Arnoldzie! Czyli już za lat osiem do dwunastu!
– Mężu! – dziwi się żona. – Mówisz tak, jakbyś miał receptę na nominację i zwycięstwo. Skąd czerpiesz swą pewność?
– Z mojej wiedzy o podprzyczynowości – odpowiada mąż dumnie. – Zastosuję w kampanii mechanizmy dotychczas nieznane! Tak, za lat osiem do dwunastu ja prezydentem, ty prezydentową! Ach, co za wieczór! Jakże szczęśliwa chwila! Więc pijmy, niech wino leje się strumieniem!
(...)

Autor: Edward Redliński
Tytuł: Bzik prezydencki
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Konkurs na Blog Roku

Wczoraj ów konkurs wkroczył w kolejny etap. Za nami czas zgłaszania blogów, przed nami czas głosowania na te, co zgłoszone, a po południu 22 stycznia najpopularniejsze blogi oceniać będzie Kapituła Konkursu. Aby zagłosować na bloga, którego właśnie czytacie należy wysłać sms-a o treści E00071 (e, trzy zera, siedem, jeden) na nr 7144. Taki sms kosztuje 1,22 zł. Szczegóły konkursu: http://www.blogroku.pl/

Spacer po Sudetach, czyli kilka słów podsumowania.

Wyruszyłam ze Świeradowa Zdroju i z każdym krokiem oddalającym mnie od centrum i hałasu dobiegającego z okolicznych budów czułam się coraz lepiej. Cisza i pustka to zdecydowanie przestrzeń mi sprzyjająca. Oczy mi ciągnęło do błyszczących kamieni pod nogami, a całą sobą dostrajalam się do otaczającego mnie lasu. Im głębiej w Izery, tym więcej rowerzystów, ale urok Hali Izerskiej i obserwacja ludzi zajadających się popisowym daniem Chatki Górzystów nastrajały mnie bardzo pozytywnie. Gdy przy Stacji Turystycznej Orle okazało się, że będę spała w starym drewnianym domu, sama w wieloosobowym pokoju, uśmiechnęłam się szeroko. Obejrzałam wystawę, zjadłam niezbyt ciepłą acz smaczną zupę i zakończyłam długi dzień. Dzień kolejny okazał się być jeszcze dłuższy. W Jakuszycach o moje dobre nastawienie zadbała kawa w hotelowej restauracji i piękna droga przez las tuż za Jakuszycami. Karkonoski Park Narodowy rozpoczął się kaskada wodną, przy której można przycupnąć, by kupić bilet. Chwilę

Magdalena Okraska, Nie ma i nie będzie

Z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po tę książkę, bo zanim do mnie dotarła przez sieć przetoczyła się dyskusja zwolenników i przeciwników tego, jak Magdalena Okraska o miastach opuszczonych przez dające zatrudnienie przedsiębiorstwach pisze. A jakie jest moje zdanie? Ta historia to wiele pięćdziesiątek wódki, udek kurczaka, cudzych kołder w cudzych domach (nigdy nie śpię w hotelach, śpię u bohaterów), długich rozmów i krótkich puent. To kilometry pokonane busikami, albumy rodzinne, lokalne biblioteki i lokalne mordownie. Pojechałam do nich i powiedziałam "Opowiedz mi". Tak kończy się jeden z tekstów wprowadzających do rozdziałów poświęconych poszczególnym miastom. Wraz z autorką odwiedzamy Wałbrzych, Włocławek, Będzin, Szczytno i kilka innych miejscowości, których przeszły rozwój osadzony był na istniejącym, prężnie działającym i rozwijającym się przedsiębiorstwie, a które wraz z jego likwidacją podupadły. Magdalena Okraska rozmawia zatem z mieszkańcami i tymi, którzy już owe