Gusia wskoczyła na stolik w kuchni. Ze stolika na lodówkę miała tylko jeden większy sus, więc po chwili go wykonała. Gdy już zasiadła wygodnie na lodówce dojrzała dziwne coś zwisające z sufitu (wcześniej nie wisiało). Próbowała sięgnąć, stanęła nawet słupka, ale było za daleko i kolejne próby groziły upadkiem. A Gusia stateczna jest i nie naraża się na niepotrzebne ryzyko.
Nagle uderzył ją w nos jakiś interesujący zapach. Odwróciła się w jego stronę, pociągnęła nosem i poczuła, że tuż obok niej, w jakims paskudnym foliowym, leżą ukochane witaminki. Sięgnęła łapką, przysunęła bliżej woreczek, po czym złapała go w zęby i stojąc na krawędzi lodówki wysunęła łepetynkę z woreczkiem odwróconym do góry nogami (wiem, woreczki nie mają nóg - to skrót myślowy) poza lodówkę i wysypała witaminki. (Na szczęście) były tylko trzy. Odłożyła woreczek, zeskoczyła na stół, a z niego na podłogę i już miała zabierać się do podjadania... Niestety, przyszedł Z., pozbierał witaminki, schował je do lodówki i cała zmyślność Gusi poszła na marne.
Komentarze
Co zwisało z sufitu, że tak zaintrygowało Gusię?
papierowy klosz na żarówce;)))
działanie uboczne - wielki apetyt :)i pobudka bladym świtem .
jakby Gusia dostała nadprogramową witaminkę reszta by się obraziła;)))