Bohaterką i narratorką książki jest sześćdziesięcioletnia Marie Sharp. Kobieta, która przez wiele lat była nauczycielką, a teraz ma być emerytką. Jednak dla niej emerytura oznacza zupełnie coś innego, niż dla tych, którzy krzyczą, że do śmierci należy być energicznym, młodym, aktywnym, pobudzonym intelektualnie. Ona cieszy się, że jest już stara i nie daje sobie wmówić, że oto czas na Uniwersytet III Wieku, na Klub Książki, na naukę włoskiego czy latanie na paralotni. Dla niej jest to czas na miłe pogawędki ze znajomymi, na jeżdżenie metrem za darmo (legitymacja emeryta) i korzystanie z kultury ze znaczną zniżką (legitymacja emeryta), a także na to, by zajmować się wnukiem. Marie obserwuje otaczający ją świat i czyni mnóstwo trafnych uwag; odkrywa absurdy codzienności.
Ważną rolę w książce odgrywa również przyjaciel Marie, Hughie, umierający na raka płuc. Jego podejście do życia i śmierci może być zaskakujące; prowokuje do zamyślenia.
W sierpniu będę babcią. Niezwykłe uczucie. Uczucia pramacierzyńskie już ze mnie buchają. Chcę zabierać moje wnucząt ko do muzeum nauki, do parku, na basen, uczyć je starych piosenek (których na razie nie znam zbyt wiele) i podrzucać na kolanie. Chcę piec piernikowe ludziki i bawić się w mysie-patysie. Rozpaczliwie pragnę być taka babcią, jaką sama miałam i jaką miała większość z nas: przytulastą, cierpliwą, figlarną i zawsze przynoszącą łakocie.
Ludzie, którzy kochają życie na zabój, nienawidzą się starzeć. Starzenie oznacza, że śmierć jest coraz bliżej. Dla ludzi takich jak ja, którym życie kojarzy się z jednym z tych tasiemcowych spektakli w Teatrze Narodowym, starzenie się oznacza, że nareszcie przyszedł ostatni akt. Oznacza, że widzę wolność na końcu tunelu. Starzenie się oznacza, że jestem coraz szczęśliwsza. Oznacza, że nareszcie mogę przestać zadręczać się pytaniem, czy powinnam iść na kurs stepowania albo zostać śpiewaczką operową. Sześćdziesiątka oznacza, że nie muszę absolutnie nic robić.
Jeśli mam raka albo coś innego, a szczerze mówiąc mało mnie to interesuje, to i tak żyłem dostatecznie długo. Wciąż jestem sprawny intelektualnie, ale jeśli mam raka, będę się musiał poddać chemioterapii. Mam w życiu ciekawsze rzeczy do zrobienia, niż leżeć w szpitalu, podłączony do ośmiuset kroplówek, żywy trup otoczony ludźmi, którzy się zastanawiają, czy jestem w wystarczająco dobrym stanie, żeby zrobić mi przeszczep płuc. Nie boję się lekarza, boje się terapii leczniczej.
Muszę chyba dopisać mężczyzn do długiej listy rzeczy, których nigdy nie opanuję, jak giełda, historia Chin, struktura Unii Europejskiej i stepowanie.
W recenzjach spotkałam opinię, że tak brzmiałby dziennik Bridge Jones, która miałaby 60 lat. Moim zdaniem, dziennik Marie Sharp, jest znacznie ciekawszy.
Komentarze
gorąco polecam:)))