Moje pierwsze zetknięcie z Vonnegutem trudno nazwać spotkaniem porywającym. Zainteresował mnie tytuł i podtytuł i to było jedynym motywem do wybrania tej, a nie innej książki amerykańskiego autora.
Zaczyna się tak:
Jest to opowieść o ludziach, ale jej głównym bohaterem jest pewna suma pieniędzy, tak jak pewna ilość miodu może być głównym bohaterem opowieści o pszczołach.
Zachęcający początek, przyznacie…
Ludzie, o których Vonnegut pisze to ród Rosewaterów, majętnych, by nie powiedzieć obrzydliwie bogatych. W każdym pokoleniu jeden z nich staje na czele Fundacji Rosewaterów, która to fundacja zajmuje się szeroko pojętym pomaganiem ludziom.
W momencie, w którym my jako czytelnicy zapoznajemy się z opowieścią, na czele fundacji stoi Eliot Rosewater, a władzę próbuje mu odebrać nikczemnej postury i zamiarów urzędnik pracujący dla towarzystwa wspierającego działalność fundacji. Ów kombinator wykoncypował, że gdyby tak pozbawić Eliota możliwości sprawowania pieczy nad działalnością i finansami fundacji na przykład udowadniając, że jest on wariatem) i zmusić do przekazania władzy Fredowi Rosewaterowi , który nie ma pojęcia, że jest aż tak blisko spokrewniony z bogactwem, to w momencie przekazywania uprawnień do zarządzania fundacją, a co ważniejsze – do zarządzania pieniędzmi fundacji, on – Norman Mushari – mógłby zyskać pewien procent od przekazywanego majątku.
Eliot poświęcił rodzinę i dobre imię (wśród bogatych), by pomagać tym, którym nikt już pomagać nie chce. Mogli dzwonić do niego najbardziej zrozpaczeni, ale i najcwańsi, bo Eliot nie odmawiał wsparcia finansowego nikomu. Gdy zdecydował się porzucić wielkie miasto i zamieszkać w miasteczku Rosewater, mieszkańcy przyjęli go jak dobrodzieja i ciesząc się czerpali korzyści z jego obecności. Eliot, przymuszony przez ojca i jego współpracowników, wyjechał z miasteczka i opuścił swoich biednych, zaprzeczył temu co dotychczas robił. Zdobył się jednak na gest, w którym wskazał, że choć fizycznie opuścił Rosewater, mentalnie wciąż jest tym Eliotem, który w remizie strażackiej zawsze odbierał telefon od potrzebujących.
Przeczytałam. Fajerwerków nie było.
Komentarze