To trzecia „wyznaniowa” książka i trzecia, którą czytałam nieco się do czytanej treści przymuszając. W debiutanckiej powieści muzyka rockowego śledzimy losy Euchrida Eucrow, jednego z bliźniaków urodzonego w rodzinie alkoholików, mieszkającego w szalenie bogobojnym miasteczku. Brat Euchrida zmarł zaraz po urodzeniu, a Euchrid okazał się być niemową.
Książka jest pełna obrzydliwych opisów, bohater jest prześladowany za swoją ułomność, bity, gwałcony, obrzucany brudami, wyzwiskami. Po śmierci rodziców (ojciec zabił matkę, Euchrid zabił ojca) dom przetwarza w fortecę mającą chronić go przed nienawiścią społeczności lokalnej.
Autor bawi się słowem, pisze w szalenie poetycki sposób i może dzięki tej umiejętności, to co opisuje jawi się jako brutalniejsze, bardziej odstręczające niż gdyby opisywał to ktoś, umiejętności pisarskich pozbawiony.
Nie umiem zrozumieć, ani polubić któregokolwiek z bohaterów. Trudno pojąć mi ich uczucia, motywy, postępowanie.
Bóg nie jest rozrzutny. Trudno przychwycić Go na tym, że marnuje wiele niebieskiej energii na przyjemnostki i błahe konfabulacje. Nie bardzo też mu zależy na kaznodziejach. Minęły czasy twardych i płomiennych słów. Dzisiaj Bóg jest bardziej wybredny. Dzisiaj ludzie mniej są skłonni dzielić się z innymi stworzeniami ziemskimi wygodami i przyjemnościami w zamian za obietnicę Królestwa Niebieskiego po śmierci. Boża klientela jest mała i dobrana. Diabeł jest górą.
Bóg dorósł. Nie jest już impulsywną, bezwzględną istotą z Testamentów. Nie jest już tym raptusem handlującym chwałą, z torbą pełną tanich sztuczek i dudniącym głosem, nie jest zapalonym komiwojażerem z wszystkim tym płonącymi krzewami i czarodziejskimi różdżkami.
Komentarze
poza tym, to wydanie jest denne pod wzgledem tlumaczenia