Przecudna opowieść o kobiecie i kocie. Pani Bredaine, emerytowana nauczycielka, dostaje pewnego dnia od Babci T koteczkę o imieniu Zuzanna. Autorka pisze niesamowice plastycznie i z dużą dawką czułości.
Babcia T znikła zostawiając mi w ręku istotkę białą jak prześcieradło, czarną jak noc i płomiennie rudą.
Kładę ją na mojej poduszce; układa się na niej w doskonałe koło, unosząc się regularnie. Nie ma już głowy ni ogona. Jej oddech, głęboki jak na tak drobną istotkę, współgra z tik-tak zegara ściennego, który mimo swego wieku jest do niej podobny z kształtu, naiwnej miny i trzech kolorów: czerwieni miedzianej ramy, bieli cyferblatu i czerni cyfr.
Dla Zuli moje stopy to magnesy, sunie za nimi wszędzie, przy każdym kroku boję się, że ją rozdepczę. Ta kotka to moherowy motek popychany wiatrem. Ja dla niej nie jestem żadną całością i może ma rację. Tuli się nie do mnie, tylko do mojego łokcia. Śpi zwinieta w kłębek przy mojej głowie. Kocha być przy mnie, nawet kiedy już wstałam i w łóżku mnie nie ma. Bardzo też lubi być gdzie indziej. Bardzo lubi być.
Jej naczelna dewiza: nic beze mnie. A druga: wszędzie ja.
Żarłoczna, łakoma, łapczywa, po prostu żerty aniołek. Obwąchuje jedzenie nieufnie i wzgardliwie, po czym pożera je i domaga się więcej. Wielbi namiętnie wszystko, co jadalne: kawałki melona, krążki banana, okruchy kartofla - niczemu nie przepuści. Jeśli pozwalam sobie zjeść cokolwiek, nie częstując jej, dziecię otwiera swój czerwony, głęboki wilczy pysk, zbrojny w coś, co przypomina naostrzone pręciki kwiatu. Z tego kwiatowego kielicha dobywa się wrzask. Milusińska przymyka ślepki, żeby głosniej ryczeć.
Każde jej przebudzenie to świt, zmartwychwstanie. Nowy początek, no to gramy dalej, jazda, napatoczył się korek, więc dać mu łapą raz i drugi, suniemy skosem, cofamy się rakiem, jesteśmy dżudoką, czarnym pasem, wróg leci na matę, czyli pod kredens. Dzidzia co pięć minut rusza galopem w nową podróż. Wreszcie wyczerpana przygodami, ze smakiem pożywia się snem.
Komentarze