W czasach licealnych czytałam mnóstwo i różnie. Pamiętam, że sięgnęłam po jakąś książkę Kingsleya Amisa, ale skoro nie pamiętam ani po jaką, ani cóż w niej było łatwo wysnuć wniosek, że to "nie zachwyca".
Jeffreya Archera znam z filmu "Kain i Abel", którego nawiasem mówiąc nie moglam oglądać;) I mimo, że półki biblioteczne uginają się pod ciężarem jego książek i wciąż publikuje, nie udało mi się przekonać siebie do jego twórczości.
Powieści Jane Austin też dotarły do mnie drogą filmową. I jest to znacznie przyjemniejsza droga (oj, rzadko mówię coś takiego), gdyż czytanie Austin męczy. "Duma i uprzedzenie", którą czytałam w ubiegłym roku wyczerpała we mnie wszelkie pokłady cierpliwości. Dialogi przyprawiały mnie o śmiech podszyty rozpaczą "dużo jeszcze?".
Natomiast czytanie utworów sióstr Bronte to sama przyjemność. Zarówno "Dziwne losy Jean Eyre" Charlotte Bronte, jak i "Wichrowe wzgórza" Emily Bronte są dla mnie esencją Anglii i literatury angielskiej. Posępne domy, dźwięk wichru, nieszczęśliwa miłość, pasje i emocje.
"Alicja w Krainie Czarów" Lewisa Carrolla była dla mnie chyba zbyt dziwaczna. Królowa karciana napawała mnie lękiem, a jedzenie grzybów na surowo nie mogło się skończyć dobrze (uczył mnie tego Dziadek).
Zachwycam się, i mego zachwytu nigdy nie dość, tym co i ile napisałam Agatha Christie. Lubię pannę Jane Marple i Herkulesa Poirota, ale i z wielką przyjemnością sięgam po autobiografię autorki i "Opowiedzcie, jak tam żyjecie".
Jospeha Conrada znam z "Lorda Jima" czytanego w liceum. Przeczytałam i nosiłam w sobie drama Jima, myśląc nad nim. Dziś pewnie odczytałabym inaczej tę powieść.
"Robinson Cruzoe" zainspirował nas, dzieciaki z podwórka, do marzeń o dalekich podróżach, o robieniu czegoś z niczego. Pewnie dużo na świecie jest ludzi, na których podobny wpływ wywarł Daniel Defoe.
Karola Dickensa znam tylko "Opowieść wigilijną" i to zarówno w książce, jak i w rozmaitych filmowych wersjach. Pewnie i w tym roku bedziemy mieli możliwośc obejrzenia ekranizacji tego dzieła. W domu na półce stały też inne jego książki, ale jakoś nie sięgnęłam po nie. Może kiedyś...
"Władca much" Goldinga mnie przeraził.
Powieści Roberta Gravesa o Klaudiuszu i Messalinie zaszczepiły we mnie zamiłowanie do powieści, których akcja rozgrywa się w starożytności.
Z Grahamem Greenem zapoznałam się dość późno. Przeczytałam "Podróże z moją ciotką" i jakoś zapomniałam o pisarzu. Aż później sięgnęłam po "Moc i chwałę" i po "Trzeciego czlowieka". Wgniotlo mnie w ziemię, zachwyciło. To pisanie, które zmusza do myślenia, które pociąga za sobą rozmyślanie.
Przeczytałam większość z tego, co opublikowano w Polsce Joanne Harris. Jej książki nie wbiły mi się jakoś mocno w pamięć, ale ich czytanie było przyjemne. Oczarował mnie nastrój i zapach "Czekolady" i zastanowiałam się, czemu akurat księdza obdarzyła autorka niechęcią do bohaterki, jej sklepu, zachowania.
Aldous Huxley to moje zachwycenia też z czasów licealnych. "Nowy wspaniały świat" czytałam z trwogą i przedziwnym zafascynowaniem. Sięgnęłam jeszcze po "Geniusza i Boginię" oraz po "Kontrapunkt" -moje zachwyty nad pisarzem nie zmieniły się.
"Księga dżungli" była dla mnie najpierw filmem potem książką. Jeszcze w ubiegłym roku zdarzyło mi się oglądać przygody Tarzana w ujęciu Disneya. Kiedyś trafiłam też na powieść pt. "Kim" Kiplinga i byla dla mnie czymś nie kiplingowskim, bo on już zawsze kojarzyć będzie mi się z dżunglą.
"Opowieści z Narni" odkryłam dla siebie wieki całe temu podczas kilkudniowej wizyty u cioci mojego Taty. Bylam najstarsza z dzieci, mialam mnóstwo czasu wolnego i równie pełno książek na półkach. Sięgnęłam po C.S.Lewisa i wsiąkłam. Drugi raz przeczytałam cały cykl, gdy byłam w liceum. Oczywiście obejrzałam film i kolejny raz, przy okazji ekranizacji, przeczytałam książkę.
Kubuś Puchatek sprzed czasów Disneyowskich był znacznie przyjemniejszy. Książki z mojego dzieciństwa przetrwały dzieciństwo mojej siostry, a teraz najprawdopodobniej będą towarzyszyły dzieciństwu jej córki.
Po twórczość Georga Orwella sięgam wciąż z przyjemnością. "1984" okazuje sie być nie tak futurystyczny jak się wydawało kiedyś, a "Folwark zwierzęcy" poraża aktualnością. Lubię czytać eseje Orwella, a także to, co pisał autobiograficznie.
J.K. Rowling i jej cykl o Harrym Potterze czytałam, oglądam i przyjmuje do wiadomości wszelkie wątpliwości jakie towarzyszą tym książką. Mimo owych, ja je lubię.
William M. Thackeray napisał "Pierścień i Różę". Czytałam, zachwycałam się mottem nad każdą stroną, a polska ekranizacja z Katarzyną Figurą w roli głównej podobała mi się, jednak nie tak bardzo jak książka.
Trylogia Tolkienowska, po którą sięgnęłam dopiero, gdy na ekrany kin miała wejść pierwsza sfilmowana część. Przeczytałam w trzy dni całość, a potem zaczęłam od nowa, żeby czytając kolejny raz dostrzeć szczegóły, które umknęły mi w pierwszym czytaniu. Marzę, żeby na półce mieć swój egzemplarz:)
Dzienniki "Adriana Mola" okazały się być smieszne, ale nie aż tak jak sądziłam. Bardziej podobał mi się polski odpowiednik tychże.
"Wehikuł czasu" to jedna z tych lektur, które zapładniają umysł. Czytałam z upodobaniem.
Jeffreya Archera znam z filmu "Kain i Abel", którego nawiasem mówiąc nie moglam oglądać;) I mimo, że półki biblioteczne uginają się pod ciężarem jego książek i wciąż publikuje, nie udało mi się przekonać siebie do jego twórczości.
Powieści Jane Austin też dotarły do mnie drogą filmową. I jest to znacznie przyjemniejsza droga (oj, rzadko mówię coś takiego), gdyż czytanie Austin męczy. "Duma i uprzedzenie", którą czytałam w ubiegłym roku wyczerpała we mnie wszelkie pokłady cierpliwości. Dialogi przyprawiały mnie o śmiech podszyty rozpaczą "dużo jeszcze?".
Natomiast czytanie utworów sióstr Bronte to sama przyjemność. Zarówno "Dziwne losy Jean Eyre" Charlotte Bronte, jak i "Wichrowe wzgórza" Emily Bronte są dla mnie esencją Anglii i literatury angielskiej. Posępne domy, dźwięk wichru, nieszczęśliwa miłość, pasje i emocje.
"Alicja w Krainie Czarów" Lewisa Carrolla była dla mnie chyba zbyt dziwaczna. Królowa karciana napawała mnie lękiem, a jedzenie grzybów na surowo nie mogło się skończyć dobrze (uczył mnie tego Dziadek).
Zachwycam się, i mego zachwytu nigdy nie dość, tym co i ile napisałam Agatha Christie. Lubię pannę Jane Marple i Herkulesa Poirota, ale i z wielką przyjemnością sięgam po autobiografię autorki i "Opowiedzcie, jak tam żyjecie".
Jospeha Conrada znam z "Lorda Jima" czytanego w liceum. Przeczytałam i nosiłam w sobie drama Jima, myśląc nad nim. Dziś pewnie odczytałabym inaczej tę powieść.
"Robinson Cruzoe" zainspirował nas, dzieciaki z podwórka, do marzeń o dalekich podróżach, o robieniu czegoś z niczego. Pewnie dużo na świecie jest ludzi, na których podobny wpływ wywarł Daniel Defoe.
Karola Dickensa znam tylko "Opowieść wigilijną" i to zarówno w książce, jak i w rozmaitych filmowych wersjach. Pewnie i w tym roku bedziemy mieli możliwośc obejrzenia ekranizacji tego dzieła. W domu na półce stały też inne jego książki, ale jakoś nie sięgnęłam po nie. Może kiedyś...
"Władca much" Goldinga mnie przeraził.
Powieści Roberta Gravesa o Klaudiuszu i Messalinie zaszczepiły we mnie zamiłowanie do powieści, których akcja rozgrywa się w starożytności.
Z Grahamem Greenem zapoznałam się dość późno. Przeczytałam "Podróże z moją ciotką" i jakoś zapomniałam o pisarzu. Aż później sięgnęłam po "Moc i chwałę" i po "Trzeciego czlowieka". Wgniotlo mnie w ziemię, zachwyciło. To pisanie, które zmusza do myślenia, które pociąga za sobą rozmyślanie.
Przeczytałam większość z tego, co opublikowano w Polsce Joanne Harris. Jej książki nie wbiły mi się jakoś mocno w pamięć, ale ich czytanie było przyjemne. Oczarował mnie nastrój i zapach "Czekolady" i zastanowiałam się, czemu akurat księdza obdarzyła autorka niechęcią do bohaterki, jej sklepu, zachowania.
Aldous Huxley to moje zachwycenia też z czasów licealnych. "Nowy wspaniały świat" czytałam z trwogą i przedziwnym zafascynowaniem. Sięgnęłam jeszcze po "Geniusza i Boginię" oraz po "Kontrapunkt" -moje zachwyty nad pisarzem nie zmieniły się.
"Księga dżungli" była dla mnie najpierw filmem potem książką. Jeszcze w ubiegłym roku zdarzyło mi się oglądać przygody Tarzana w ujęciu Disneya. Kiedyś trafiłam też na powieść pt. "Kim" Kiplinga i byla dla mnie czymś nie kiplingowskim, bo on już zawsze kojarzyć będzie mi się z dżunglą.
"Opowieści z Narni" odkryłam dla siebie wieki całe temu podczas kilkudniowej wizyty u cioci mojego Taty. Bylam najstarsza z dzieci, mialam mnóstwo czasu wolnego i równie pełno książek na półkach. Sięgnęłam po C.S.Lewisa i wsiąkłam. Drugi raz przeczytałam cały cykl, gdy byłam w liceum. Oczywiście obejrzałam film i kolejny raz, przy okazji ekranizacji, przeczytałam książkę.
Kubuś Puchatek sprzed czasów Disneyowskich był znacznie przyjemniejszy. Książki z mojego dzieciństwa przetrwały dzieciństwo mojej siostry, a teraz najprawdopodobniej będą towarzyszyły dzieciństwu jej córki.
Po twórczość Georga Orwella sięgam wciąż z przyjemnością. "1984" okazuje sie być nie tak futurystyczny jak się wydawało kiedyś, a "Folwark zwierzęcy" poraża aktualnością. Lubię czytać eseje Orwella, a także to, co pisał autobiograficznie.
J.K. Rowling i jej cykl o Harrym Potterze czytałam, oglądam i przyjmuje do wiadomości wszelkie wątpliwości jakie towarzyszą tym książką. Mimo owych, ja je lubię.
William M. Thackeray napisał "Pierścień i Różę". Czytałam, zachwycałam się mottem nad każdą stroną, a polska ekranizacja z Katarzyną Figurą w roli głównej podobała mi się, jednak nie tak bardzo jak książka.
Trylogia Tolkienowska, po którą sięgnęłam dopiero, gdy na ekrany kin miała wejść pierwsza sfilmowana część. Przeczytałam w trzy dni całość, a potem zaczęłam od nowa, żeby czytając kolejny raz dostrzeć szczegóły, które umknęły mi w pierwszym czytaniu. Marzę, żeby na półce mieć swój egzemplarz:)
Dzienniki "Adriana Mola" okazały się być smieszne, ale nie aż tak jak sądziłam. Bardziej podobał mi się polski odpowiednik tychże.
"Wehikuł czasu" to jedna z tych lektur, które zapładniają umysł. Czytałam z upodobaniem.
Komentarze
:-)